to co ważne aleksander doba
Aleksander Doba

Aleksander Doba: Życie jest najważniejsze. Niczego lepszego nie wymyślono

122 udostępnień
122
0
0

Podróżnik, niepoprawny optymista, wulkan energii, kopalnia pomysłów. Trzykrotnie przepłynął kajakiem ocean, negocjował z amazońskimi bandytami, nieraz mierzył się z własnym strachem i sięgał po to, co innym zdawało się niemożliwe do wykonania.


Wywiadem z Aleksandrem Dobą rozpoczynamy cykl rozmów o wartościach – „To, co ważne”.


Marta Dudziak: Dokonał pan trzech trawersów Atlantyku. Przez wiele miesięcy przemierzał pan kolejne mile, przy niemal niezmiennym krajobrazie, za jedynych towarzyszy mając siebie oraz wodę. Jak pan radził sobie z samotnością?

Aleksander Doba: Samotność to bardzo ważna sprawa. Najpierw chciałbym jednak wyjaśnić, co w ogóle rozumiem pod pojęciem „samotność”. Weźmy np. duże miasto, kilkupiętrowy blok, w którym mieszka sporo ludzi. Życie tętni, a jedna osoba żyje tam samotnie, nie ma rodziny ani znajomych. Ludzie nie interesują się nią. Takich osób w Polsce jest dużo. Dowiadujemy się, że ktoś obok nas żył, kiedy on jest już w zaświatach, a to, że odszedł, rozpoznajemy, gdy przykre zapachy z mieszkania denata wydostają się na korytarz. To jest samotność. I to paskudna.

Ja natomiast, choć na oceanie byłem sam, z daleka od innych osób, samotny się nie czułem. Miałem telefon satelitarny, mogłem wysyłać esemesy, maile, odbierać je. Wiedziałem, że ludzie śledzą moje poczynania i przesyłają mi dobrą energię. To nie samotność.

Każda z pana wypraw to około czterech miesięcy na oceanie. O czym się wtedy myśli?

Z grubsza cztery miesiące. Pierwsza trwała 99 dób, druga 167, a ostatnia 110. To w sumie daje ponad rok na oceanie… O czym się myśli? O wszystkim. Ja nie mam wyłącznika, żeby sobie wyłączyć myślenie, więc stale o czymś myślę. Oprócz momentów, gdy byłem bardzo zajęty i skoncentrowany na czymś, to, jak tak sobie wiosłowałem – w nocy się pięknie wiosłowało i patrzyło na gwiazdy – to sobie myślałem o tym, co było, co będzie. Snułem plany, co w domu się dzieje, co trzeba zrobić. Przemyśliwałem różne rzeczy. Miałem czas niezakłócony przez nikogo, mogłem zagłębić się w swoją psychikę.

Wie pani, podobno są w Polsce takie klasztory, w których można sobie wynająć celę na jakiś czas, oddać do depozytu telefon, laptop i być sam na sam ze sobą. To jest taka odnowa psychiczna ludzi. Coś wspaniałego. Ja, na oceanie, miałem taką możliwość często. Nie, że odnowa, ale że ciekawe przeżycie, sam ze sobą. Uważam siebie za ciekawego człowieka. Nie nudziłem się więc. Ani razu. Nie było tak, że woda, woda i co tu robić? Może dlatego, że jestem ciekawy świata zewnętrznego i wewnętrznego.

to co ważne aleksander doba
Skąd w ogóle pomysł, by przeprawić się samotnie kajakiem przez Atlantyk?

Tak z ręką na sercu to nie był mój pomysł. Kiedyś zwrócił się do mnie taki człowiek – Paweł Napierała – i tak mi zawrócił w głowie pomysłem o kajakowej wyprawie przez ocean, że wybraliśmy się razem. Nie byliśmy przygotowani. Spędziliśmy na oceanie 42 godziny i pozostał mi po tym doświadczeniu wielki niedosyt. Wszyscy mi dokuczali: „Aaa, na Atlantyk się wybrał i co chciał tam zrobić? Kajakiem go przepłynąć?”. Byłem już wtedy doświadczonym kajakarzem, miałem w tej mierze wiele sukcesów na koncie, więc dokuczało mi takie gadanie. Aż w końcu pomyślałem „Jak to? Nie można przepłynąć Atlantyku?”. A potem naszkicowałem sobie, jak ma wyglądać mój kajak. Szukałem, kto mi taki zrobi i znalazłem. W efekcie, tak jak zamierzałem, przepłynąłem ocean w dwie strony ze wschodu na zachód, z zachodu na wschód, a potem jeszcze raz. Więc swój plan zrealizowałem.

Może zainteresuje Cię historia Mileny, która na 40. urodziny dostała od przyjaciół bilet na podróż dookoła świata: Polka na Zanzibarze

Czyli od początku myślał pan o triadzie wyprawowej, a nie o pojedynczej wyprawie?

Kiedy przygotowywałem się do tej wyprawy, to przede wszystkim zakładałem, że przekonam do swojego pomysłu pana Andrzeja Armińskiego – właściciela stoczni w Szczecinie, gdzie buduje się jachty oceaniczne. To był mój ogromny sukces, że się udało. Tym bardziej że na początku napotykałem mnóstwo trudności. „Jak to? Kajakiem przez ocean? To niemożliwe” – słyszałem wszędzie i odsyłano mnie z kwitkiem. A tu zdecydowaliśmy, że kajak zbudujemy. Andrzej Armiński był i jest żeglarzem, sam przepłynął świat dookoła – i to na jachcie przez siebie zbudowanym. On jest dla mnie takim żeglarskim guru. Stworzyliśmy plan, jak ma wyglądać trasa. On opowiadał, co może mnie spotkać na oceanie. Na tamtym etapie miałem już takie założenie, że jeśli przepłynę z Afryki do Ameryki Południowej i spodoba mi się sprawdzenie mnie samego oraz sprzętu, będzie etap drugi i trzeci. Drugi miał być z Ameryki Południowej do Ameryki Północnej. Zamierzałem dotrzeć do Waszyngtonu, gdzie mieszka mój przyjaciel Piotr Chmieliński i pomyślałem sobie, że u niego będę przygotowywał się przed etapem trzecim, najtrudniejszym – z rejonu Nowego Jorku do Europy, z kontynentu na kontynent. Niestety w wyniku perturbacji, musiałem pozmieniać plany.

Ale ostatecznie cel pan zrealizował. Istnieje dla pana coś takiego jak „niemożliwe”?

Jest takie powiedzenie, że niemożliwe nie istnieje. Ja czasem też coś takiego mówię. Chociaż jestem inżynierem i mogę z całą pewnością powiedzieć, że są rzeczy naprawdę niemożliwe. Generalnie jednak to, co niektórym wydaje się niemożliwe, może okazać się dla innych możliwe. Niektóre niemożliwości obalamy. Tak jak w moim przypadku, że mówiło się, że to niemożliwe, że można przepłynąć Atlantyk kajakiem. No jak niemożliwe? – pytam. Pokazałem, że można i jeszcze mi to sprawiło radość, frajdę, dało satysfakcję i zadowolenie. Ocean Atlantycki przepłynięto w historii świata kajakiem sześć razy. Dokonało tego dwóch Niemców, jeden Brytyjczyk i jeden Polak trzy razy.

Skąd u pana ta ciekawość świata, wiara, że można sięgać po to, co innym wydaje się niemożliwe? No i skąd w ogóle w Pana życiu wzięły się kajaki?

Jeśli chodzi o ciekawość, to tu zwalę winę na rodziców. To oni rozbudzili we mnie chęć poznawania świata. Wtedy ten świat był bardzo mały, bo mnie, jako kilkulatka – a mieszkaliśmy w Swarzędzu koło Poznania – rodzice zabierali na wycieczki za miasto, nad jezioro, do lasu. I tak się ta ciekawość zrodziła, co jest za lasem, za jeziorem itd. Niedaleko domu było lotnisko, to sobie o lataniu myślałem. Potem marzenia dziecięce, młodzieńcze realizowałem. Latałem na szybowcach. Moimi pasjami były wyprawy rowerowe, potem żeglarstwo, szybownictwo. Jak się ożeniłem, wyemigrowałem do Polic. A wtedy, mając 34 lata, wpadłem w kajaki.

I te kajaki wciągnęły już pana na dobre?

Tak, stałem się wszechstronnym kajakarzem – mogę nawet powiedzieć lekko zarozumiale – najwszechstronniejszym w Polsce, bo umiem pływać i po rzekach górskich, i po nizinnych, po morzu i oceanie. Mnie to wszystko interesuje, bo niektórzy mają specjalizacje, a ja wszystko lubię. Ja mam problem taki: z czego zrezygnować. Moja głowa jest pełna pomysłów – tu bym chciał się wybrać, tu pojechać. Kłopot w tym, że nie mogę być w wielu miejscach naraz. Dużo możliwości jest i chęci, a jeszcze ludzie mi podrzucają pomysły. Ja mówię wtedy: „Słuchaj, dziękuję ci za ten pomysł, ale ja mam sam swoich tyle, że nie wyrabiam” albo mówię: „Ty mi nie podrzucaj pomysłu, tylko sam zrób”. Kiedyś mi koledzy zarzuty robili: „My mamy też takie pomysły, nawet lepsze niż ty, tylko różnica między nami jest taka, że ty je realizujesz”. No realizuję, a oni ze swoimi zostają.

może Ci się spodobać
Agata Ośmiałowska-Brzostowska

Stacja Czułość

Gdy kogoś z naszych bliskich dopada rak, po pierwszym szoku i załamaniu, następuje mobilizacja sił do walki. Czasami…
marta rybicka

Fotografka intymności

Od pracy w korporacji uciekła aż do Indonezji, gdzie przez trzy miesiące jedynym jej towarzyszem był aparat fotograficzny.…

Po co ludzie chodzą do wróżki?

– Dziś korzystanie z porad wróżki lub tarocistki to nie tylko poszukiwanie rozwiązań swoich problemów i ciekawość tego,…