Jako pierwsza Polka w historii była szefową misji monitorującej ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, wiele lat pełniła funkcję konsula generalnego RP w Nowym Jorku. Dziś Urszula Gacek mieszka we wsi położonej w Dolinie Dunajca, gdzie z wiśni, jabłek, głogu, śliwek, malin i wielu innych owoców produkuje żywe octy – naturalne probiotyki wzmacniające odporność.
Edyta Brzozowska: Każdy dzień zaczyna pani od picia octu?
Urszula Gacek: Oczywiście. Dwie łyżeczki octu rozpuszczam rano w małej szklance gazowanej albo niegazowanej wody. Czasami dodaję odrobinę miodu. Taki napój wspaniale wpływa na moje zdrowie i samopoczucie, ale również świetnie gasi pragnienie. Ale do jego sporządzenia nie używam przemysłowego, 10-procentowego octu, a żywego octu, wytworzonego przez siebie z wiśni, jabłek, głogu, śliwek i innych owoców. Najbardziej lubię malinowy i z czarnej porzeczki, ale do wyboru mam 21 rodzajów.
Co to jest żywy ocet?
Powstaje na bazie świeżo tłoczonych soków z małopolskich sadów, pól i lasów. Jego produkcja jest czasochłonna, trwa czasami nawet dwa lata. Od tego sklepowego żywy ocet różni się przede wszystkim tym, że kupne są efektem szybkiej, kilkugodzinnej fermentacji, a pasteryzacja pozbawia ich najcenniejszych walorów zdrowotnych i smakowych. Żywy ocet jest niepasteryzowany. Nie oszczędzamy na surowcach: ani na ich jakości, ani na ilości. Na przykład na litr mojego żywego octu malinowego używam aż 750 gramów malin. Po otwarciu butelki malinowego czy z dzikiej róży, w powietrzu unosi się ich wyraźny aromat. Wszystkie żywe octy są naturalnymi probiotykami, które mają zbawienny wpływ na florę bakteryjną naszych jelit.
Jakie jeszcze właściwości ma rzemieślniczy ocet, który pani produkuje?
To zależy od tego, z czego powstaje. Ten z głogu jest rekomendowany osobom z dolegliwościami kardiologicznymi, pomaga w obniżeniu ciśnienia krwi, poziomu cukru i cholesterolu. Klienci mówią, że widzą pozytywne efekty po kilku tygodniach picia octu.
Ocet z kwiatów czarnego bzu ma właściwości napotne, przeciwgorączkowe, moczopędne i przeciwzapalne. Działa też wykrztuśnie, ma działanie antywirusowe, wzmacnia odporność, przyspiesza też przemianę materii. Żywy ocet z tarniny warto pić, jeśli zmagamy się z dolegliwościami układu moczowego i żołądka, bo usprawnia procesy trawienia oraz pomaga zwalczać wzdęcia.
Może zainteresuje Cię: Bez kwasów życie nie byłoby takie pełne
Jeden ze swoich żywych octów nazwała pani „octem czterech złodziei”. To intrygująca nazwa.
I ciekawa jest jego historia. Legenda mówi, że w XVIII wieku wytwarzali go rabusie, którzy w czasach wielkiej zarazy w Marsylii plądrowali majątki chorych na dżumę. Wierzyli, że ocet z dodatkiem specjalnej mieszanki ziół chroni ich przed zarazą. Nie tylko go pili, lecz również nasączali chusty aromatyzowanym octem i takie octowe maseczki zakładali na nos i usta, by nie oddychać morowym powietrzem. Ponoć nigdy się nie zarazili. Dokładnej receptury tego octu nie zdradzę, mogę jedynie powiedzieć, że w jego skład wchodzą lawenda, tymianek, rozmaryn, mięta, hyzop i czosnek.
W sam raz na czasy trwającej pandemii koronawirusa.
Jestem bardzo ostrożna w ogłaszaniu, że żywy ocet może nas ustrzec przed COVID-19. Ale wierzę, że jego prozdrowotne działanie na jelita może wspierać naturalną odporność organizmu.
W Polsce wiedza o żywym occie nie jest powszechna. Najczęściej używamy tego przemysłowego, albo sami go robimy z obierków jabłkowych.
Znamy też ocet balsamiczny. Warto jednak przeczytać etykietę takich octów, by przekonać się, co mają w składzie. To najczęściej karmel, zagęszczacze, siarczyny, guma guar. Oczywiście, mowa o tzw. balsamicznych, tanich, z sieciówek, a nie o prawdziwych octach balsamicznych z Modeny, które leżakują latami i mają też odpowiednią cenę.
Moja fascynacja żywym octem zaczęła się w czasach, kiedy pełniłam funkcję konsula generalnego RP w Nowym Jorku. Amerykanie uwielbiają żywy ocet cydrowy. Można go znaleźć w każdej amerykańskiej szafce kuchennej. Pamiętam, że poprzednia pani konsul zostawiła mi butelkę takiego octu w służbowym mieszkaniu. Zastanawiałam się, co to w ogóle jest, ale szybko zaczęłam go stosować w kuchni i do picia. Kiedy wróciłam do Polski, okazało się, że żywy ocet trudno znaleźć w sprzedaży. Świetny żywy ocet znalazłam w Wiedniu, ale litr kosztował 40 euro! Zaczęłam więc produkować go sama.

To trudny proces?
Stosuję metodę orleańską, opracowaną przez Francuzów. Opis znalazłam w książce Larousse Ménager De La Vie Domestique z 1926 roku. Kontaktowałam się też z producentami octów rzemieślniczych w Stanach Zjednoczonych, Europie czy nawet w Argentynie. Do tej pory wymieniamy się doświadczeniami.