W życiu każdego z nas zdarzają się chwile, które zostają z nami na zawsze. Jedną z tych, które zapisały się w mojej głowie i sercu, był wakacyjny poranek z moją młodszą kuzynką.
Tego dnia obudziłyśmy się później niż zwykle. W domu nie było już dorosłych. W tygodniu co rano wujostwo wychodziło do pracy, a ja w tym czasie, jako wakacyjna opiekunka, wyłoniona spośród innych nastoletnich członków rodziny, przejmowałam opiekę nad ich córką. Gdy spóźnione już na nasz codzienny, witający dzień rytuał (oglądanie bajki), w pośpiechu myłyśmy zęby, usłyszałyśmy, jak w zamku od drzwi wejściowych szczęknął klucz. Po chwili zza owych drzwi wyłonił się tata małej, a mój wujek.
– Zupełnie zapomniałem telefonu. Nie widziałyście go gdzieś? – zapytał zdyszany. – Bardzo się spieszę; i tak już jestem spóźniony.
– Taaataaaaa!!! – krzyknęła mała i rzuciła się mu na szyję, z tą typową dla dzieci radością. Radością pełną nadziei i entuzjazmu. Taką, która obejmuje ciało i duszę, w całym ich jestestwie – od czubków stóp po koniuszki włosów na głowie.
Ale tata małej zdawał się tego nie zauważać. Myślami był gdzieś daleko stąd, daleko od tego tu i teraz. Bardziej ze swoim niezadowolonym z jego spóźnienia szefem, niż witającą go z ekscytacją córką.
– Słońce, bardzo się spieszę. Widziałaś mój telefon? – pytał zniecierpliwiony, kierując się w stronę salonu, gdzie spodziewał się znaleźć aparat.
– Ale tato, musisz iść? Przecież praca nie królik – zauważyła mała, a mnie aż przytkało na tę uwagę, ewidentnie zaczerpniętą z języka dorosłych. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Gdyby wuj nie był tak bardzo pochłonięty szukaniem telefonu, zapewne „praca nie królik” trafiłaby do złotych myśli córki, pieczołowicie kolekcjonowanych przez niego w specjalnym zeszycie.
Dziś jednak nie miał czasu na uważność.
– Ooo, jest! – usłyszałyśmy w końcu okrzyk ulgi taty-wujka, który widać odnalazł swoją zgubę i szybko kierował się do wyjścia.
Tymczasem…
Tymczasem wyjścia nie było. Tarasowała je bowiem mała dziewczynka, która wzrokiem i całą swoją postawą, żeby nie rzecz całą swoją małą – aczkolwiek nagle niebywale wielką – postacią, mówiła stojącemu przed nią mężczyźnie totalne, absolutne: NIE!
No i chcąc nie chcąc mężczyzna musiał się zatrzymać.
– Córeczko, przepuść mnie, naprawdę się spieszę – argumentował. – Spóźniony już jestem.
Cóż, my też byłyśmy spóźnione. Poranny rytuał z oglądaniem bajki nagle przestał być dla małej istotny, skoro tata wrócił do domu, dlaczego więc praca taty miałaby stanowić dla niej argument o wyższej od bajki wadze?
– Nie, nie, nie! Nie wyjdziesz, póki nie wykonasz zadania – zaordynowała z charakterystyczną dla siebie władczością, w której wujostwo nigdy nie dostrzegało nic złego, choć innych niejednokrotnie wprawiała ona w zdumienie. W dodatku mina mojej małej kuzynki nie wskazywała, że zadanie będzie łatwe. Choć wuj łudził się jeszcze, że zdoła się szybko wywinąć.
– Co takiego wymyśliłaś? Mam udawać kotka czy może zamienić się w baletnicę? – dopytywał, składając już ręce do piruetu.
– Nie, tato! Żaden kotek i baletnica! – krzyknęła z grymasem.
– To co mam zrobić?
– Powiedz… – zaczęła niepewnie. – Powiedz… że… mnie kochasz – wyrzuciła w końcu. – Ale nie tak malutko, tylko taaak baaardzoo – obrazowała, rozkładając ręce, jakby chciała w nich zmieścić całą galaktykę. – Jak powiesz, to wtedy… drzwi staną przed tobą otworem – dodała cytatem z jednej ze swoich ulubionych bajek.
Tato-wujek jakby ocknął się z jakiejś maligny. Jakby rzucone na niego przez złą wiedźmę czy wiedźmina zaklęcie nagle przestało działać i powrócił do bycia sobą.
– Bardzo Cię kocham, małpko – rzekł wzruszony i przytulił mocno córkę.
I nagle nikt już nie tarasował mu przejścia. Mógł iść, choć wyglądało trochę tak, jak by już mu się tak bardzo nie spieszyło.
Pomyślałam wtedy: „Czasem wystarczy powiedzieć: kocham, aby otworzyć zatarasowane drzwi”. Dziś, w dorosłym życiu często stosuję to zaklęcie.