Jak z upadającej wsi stworzyć miejsce przyciągające kreatywne, wolne dusze? Jak w pozbawioną życia wioskę tchnąć energię i stworzyć w niej zgodnie działającą społeczność? Historia Wolimierza – dziś uważanego nie tylko za przyjazne miejsce do mieszkania, ale i ważny punkt na ekologiczno-kulturalnej mapie Polski, pokazuje, że dobra wola garstki ludzi potrafi zdziałać cuda.
Zanim nieduża wioska u podnóża Gór Izerskich stała się Wolimierzem, do 1945 roku funkcjonowała pod nazwą Volkersdorf, a potem krótko jako Nowa Wieś. Dziś ci, którzy raz odwiedzą Wolimierz, jego nazwę lubią łączyć z niezwykłością żyjących tu ludzi. „Ludzi dobrej woli” – jak o nich mówią, bo dobrej woli mieszkańcom dolnośląskiej wsi ponoć nigdy nie brakuje.
Trudno jest w kilku zdaniach scharakteryzować specyfikę tego miejsca, ludzi i idei, ponieważ przedsięwzięcie to jest w nieustającym ruchu, poszukując wciąż nowych form aktywności. Można jednak powiedzieć, że nadrzędna idea polega na uczynieniu z kultury sprawy wspólnej, wiążącej ludzi, prospołecznej i niejako – «naturalnej» – pisała w 2011 roku Olga Tokarczuk w liście rekomendacyjnym do ministra Bogdana Zdrojewskiego.
Światełko w jądrze ciemności
Po wojnie, jak wiele podobnych miejscowości na terenach odzyskanych, Wolimierz przechodził gwałtowną wymianę ludności (akcja „Wisła”), nazewnictwa, potem fali szabrownictwa. Powolne rozbieranie na części wsi zachodziło zarówno ze strony samych przesiedlonych, którzy po wykorzystaniu lokalnych zasobów przenosili się dalej, ale także „wycieczek” ludności, głównie ze wschodnich części Polski, dla których pozostawione z całym dobytkiem domy stanowiły magazyny zaopatrzenia. Co najmniej jedna trzecia tych domów nie dotrwała do naszych czasów, pozostałe od lat 70. XX wieku zaczęły powolną agonię wraz z wyludnianiem się okolicy. Światełko w tym jądrze ciemności pojawiło się dopiero na początku lat 90.
Stacja Wolimierz
To wtedy właśnie urodzona w Wolimierzu Wiesława Dowchań, po latach nauki grafiki oraz projektowania ubrań, postanowiła wrócić do miejsca dzieciństwa. Kiedy dowiedziała się o przeznaczonej do rozbiórki stacji kolejowej we wsi, zawiadomiła swoich znajomych z okresu studiów we Wrocławiu i zaszczepiła w nich pomysł wykorzystania tego miejsca do celów artystycznych. Wyzwanie podjęli Jemiołka (drugie imię otrzymane od siostry Olgi Tokarczuk) i Wiktor Wiktorczykowie. To oni uratowali mury starej stacji i stworzyli w nich przestrzeń dla działań alternatywnych.
O Wiesi mówi się, że była początkiem tego wszystkiego, była pierwsza. Mimo wspaniałych perspektyw we Wrocławiu, mimo że młodzi wyjeżdżali coraz dalej, ona obrała przeciwny kierunek. Inaczej pewnie nie byłoby obecnego Wolimierza, nie byłoby Stacji Wolimierz i corocznego w niej Festiwalu Alternatywnych Społeczności, co podkreśla w wielu wywiadach Wiktor Wiktorczyk, lider znanego Teatru „Klinika Lalek”.
Ratując stację, Wiktorczykowie pociągnęli za sobą korowód artystów, a następnie osadników z Polski i świata. Obecnie w budynku przez większość roku działa „Klinika Lalek”, a raz do roku odbywający się pod różnymi nazwami festiwal, przyciągający jak magnes wolne dusze, spragnione oddechu w dobrej, pełnej nieskażonej komercją naturalnej przestrzeni. Festiwal niewiele wspólnego ma z imprezami typu Woodstock (obecnie Pol’and’Rock), Open’er czy Off. Jest mały, kameralny, pełen łagodności, a przede wszystkim zawsze podporządkowany wymianie pozytywnej energii oraz coraz częściej działaniom na rzecz naszej planety.
W 2017 roku Wolimierz wygrał konkurs na najpiękniejszą dolnośląską wieś. Na 300 mieszkańców ma 11 gospodarstw agroturystycznych. Mieszkają tu osadnicy z Warszawy, Bydgoszczy, Wrocławia, Gdańska, Indii, Holandii, Japonii czy Francji. Jest też niemiecka rodzina pasterzy, która osiadła tu ze stadem sześćdziesięciu owiec i żyje w absolutnej harmonii z przyrodą, całkowicie stroniąc od wynalazków cywilizacji. Miejsca takie jak: Przydębie, Alchemik, Czerwony Dom, Chata na Borowinowej, Huskyfarm czy Przy Stawach to uratowane i oryginalnie urządzone domy. Bez luksusu, komercji i zadęcia, za to artystycznie, ciepło i nawiązując do historii regionu.
Siła wspólnych wartości
Wydaje się jednak, że najważniejszą siłą, scalającą to miejsce, są jego mieszkańcy. Otwarci na nowe, energiczni, związani ze sobą ideą tworzenia wspólnoty. Za ich sprawą wracają umierające zawody. To oni organizują warsztaty tkania na krosnach, przędzenia na kołowrotku, pieczenia podpłomyków na opalanej drewnem kuchni, a nawet produkcji mioteł. Można się tu nauczyć także tworzenia szkła artystycznego, malarstwa intuicyjnego – vedic art, wytwarzania kosmetyków naturalnych, tańczenia w kręgu, jogi. Jest też profesjonalne studio nagraniowe. Wokół Wolimierza mieszkają terapeuci naturalnych metod leczenia, masażu, medytacji. Pomiędzy okolicznymi wioskami kursuje paczka izerska, w której można zamawiać zboża, kasze i mąki, wspaniałe chleby na zakwasie z Bożej Góry, krowie i kozie sery, miody, ekologiczne warzywa, przetwory oraz wegańskie pasztety i pasty do chleba. Wraz z paczką powstała kooperatywa izerska. Nieformalna grupa pracująca na rzecz swojej małej ojczyzny, działająca na obszarze od Wolimierza po Jelenią Górę. Coraz popularniejsze są lokalne inicjatywy wykorzystania energii odnawialnych. Rośnie w siłę permakultura oraz ruch ochrony dawnych odmian roślin. Większość ekorolników prowadzi swoje uprawy zupełnie bez chemii, za to wspomagając się przykładowo mączką bazaltową jako naturalnym nawozem. Ważnym tematem dla ludzi tu mieszkających jest suwerenność żywnościowa, sprzeciw wobec paradygmatu maksymalizacji zysków i nieustannego wzrostu gospodarczego. O tym jak bardzo zaawansowana jest w tym temacie okolica Wolimierza niech świadczy kilka punktów z programu Izerskiego Forum Suwerenności Żywnościowej: alternatywy żywieniowe, agroekologia, edukacja ekologiczna rolników, RWS-y (referencyjne wartości spożycia), nasiona dobro wspólne czy własność korporacji, Wiejskie Społeczności Alternatywne.
Wolność vs. Komfort
Choć opis dzisiejszego Wolimierza może brzmieć jak spełnione marzenie o idealnej miejscowości, która postawiła zostać samowystarczalną, żyjącą we własnym tempie i bez presji konsumpcjonizmu wspólnotą, to jednak nie wszyscy przyjezdni potrafili pozostać tu na dłużej. Tak, jest tu lekarz, są piekarnia, szklana kuźnia i teatr, ale też początkowo „nowi” nazywani byli Zulusami. Spora grupa tych, którzy próbowali się tu osiedlić, wyjechała. Pokonały ich trudne warunki, brak pieniędzy oraz ciężka praca. Czasem okazywało się, że nie byli gotowi na oddanie wygody, pewności ekonomicznej i tego, co oferuje każde duże miasto.
Dla tych, którzy dali radę Wolimierz był miłością od pierwszego, czasem drugiego spojrzenia. Zostawali, bo nie mieścili się w ustandaryzowanym świecie, ciągle brakowało im tego „czegoś”. Konstancja Uniechowska przyjechała do Wiktora, dowiedziała się o domu na sprzedaż i praktycznie od razu powiedziała: „tak”.
Domy są częścią magii Wolimierza i pobliskich okolic. Część z nich to bardzo rzadkie domy przysłupowe. Ich budynki podzielone są na część mieszkalną i gospodarczą, najczęściej mają dwie kondygnacje. Zazwyczaj część mieszkalna jest drewniana, gospodarcza i stajnia oraz sień są murowane. Piętro budowano z wypełnieniem z gliny. Ciężar kondygnacji górnej spoczywa na zewnętrznych, drewnianych „przysłupach” , jako że liczne tu niegdyś warsztaty tkackie wywoływały duże drgania, które zagrażały budynkowi o zwykłej konstrukcji. Domy zbudowane są z naturalnych i lokalnych materiałów, drewna, słomy, gliny. Tworzą atmosferę, której niepodobna znaleźć w bloku z płyty czy nawet klasycznym ceglanym. Do tego dochodzą przedmioty dołożone przez mieszkańców, jak u Wiesi Dowchań. Własnego wyrobu elementy kute (schody, barierki, łóżka i meble) czy szkło, także projektowane i wykonywane osobiście. Wystrój innych domów to ściągane z targów staroci lokalne antyki lub idealnie komponujące się tu meble indyjskie, fragmenty pieców, dachówek, kamienne posadzki ratowane z popadających w ruinę zabudowań. I jeszcze ogrody, które stały się hobby wolimierzan. Najczęściej ekologiczne, często ziołowe, same w sobie będące dziełami sztuki.
Artystyczny, wolny duch
W Wolimierzu śpiewali Staszek Sojka, Mietek Szcześniak, Justyna Steczkowska, zespoły Izrael, Kormorany. W zasadzie bez przerwy ktoś tu występuje, gra lub uczy na Stacji, która zyskała nieoficjalną nazwę Instytutu Przemiany Czasu w Przestrzeń. Zasiedlana jest przez artystów zrzeszonych pod szyldem Międzyplanetarnego Królestwa Sztuki.
Często na występy kolejnych artystów przychodzi tylu mieszkańców i turystów, że brakuje miejsc siedzących. Co ciekawe, nikomu to nie przeszkadza. Każdy siada, gdzie popadnie lub stoi, byle tylko widzieć to, co dzieje się na scenie. Można powiedzieć, że kultura i natura to dwie nadrzędne wartości, spajające wolimierską wspólnotę.
„Miejscowi”, mimo że na co dzień łagodni, zdecydowanie bronią okolicy przed pomysłami zamiany gór na kopalnie kruszców, przed wycinkami drzew czy betonowaniem.
Okiem mieszczucha
Będąc w Wolimierzu, poczułam najpierw spowolnienie, a potem lekkość. Zmysły jakby czekały, żeby zdekompresować się po wielkomiejskim ciśnieniu i kulcie napiętego grafiku.
Ta wieś to wielowymiarowa przestrzeń, wielkie drzewa starych parków i ogrodów, łąki, z których część (z biedy) nie była koszona od 60 lat. Dziś przyjeżdżają tu biolodzy z Niemiec oglądać dawno niewidziane endemity, a niedaleko od wsi znajduje się Centrum Edukacji Ekologicznej Izerska Łąka.
Ludzie postanowili tu osiąść i żyć poza ciasną strukturą miast. Poza przymusem konsumpcjonizmu, jednakowej, globalnej kultury. Stworzyli ją od nowa, na ziemi pozbawionej przez wielką politykę mieszkańców. Przywrócili, co się dało do życia i dodali nowe. Czują w sobie siłę ruchu, który dziś rozpędza się w wielu miejscach na świecie. Ruchu tworzenia społeczności żyjących w kontakcie i symbiozie z naturą, przełamujących system ekonomiczny oparty na eksploatacji i chciwości, podporządkowujący sobie wszystko, co wolne. Chcą żyć w świecie, w którym respektuje się naturalne granice przyrody, chroni się krajobraz. W którym dom obejmuje widok za oknem, rzekę i drzewa przy drodze, a nie tylko fragment ziemi do płotu. Mieszkańcy Wolimierza spotykają się, dyskutują, wspierają, a jak trzeba, wspólnie protestują.
Ducha dobrej wspólnoty czuje się tu w każdym zakamarku. Wolimierz nie jest modny, jest autentyczny. I wymusza na przyjezdnych przyjrzenie się sobie oraz światu wokół nas.