Zamiast ekonomii chciwości, ekonomia wartości. Zamiast zysku jako głównego wyznacznika rozwoju gospodarczego – ekologia oraz użyteczność społeczna. Mateusz Zmyślony, który wraz z prof. Jerzym Hausnerem ukuł wizję nowego kierunku budowania świata, opowiada nam o zmianach, jakie czekają nas w przyszłości. Zmianach, których nie da się już zatrzymać.
W I części wywiadu (czytaj tutaj) rozmawialiśmy o tym, że:
- świat jest w trakcie wielkiej zmiany (osobliwości)
- nowe pokolenia, włącznie z już żyjącymi generacjami, są pokoleniami Androidów
- antropocen ewoluuje do symbiocenu
- ekonomię chciwości ma zastąpić ekonomia wartości, w której nie tyle zysk, lecz ekologia oraz użyteczność społeczna będą gospodarczym napędem,
- sprężyna energetyczna związana z wielką przemianą (rewolucją cyfrową) nakręca się; czy ludzkość przejdzie tę zmianę łagodniej niż poprzednią, jaką stanowiła osobliwość w postaci rewolucji przemysłowej?
Mówi pan o wielkiej zmianie wszystkiego, co dotąd znaliśmy. Myśli pan, że ludzie tak ochoczo się jej poddadzą? Proszę spojrzeć, co dzieje się obecnie w Polsce. Gros społeczeństwa za wszelką cenę chce utrzymać status quo.
I tu właśnie dotyka pani istoty wypadków, którymi okupiona była poprzednia osobliwość. Dlaczego po rewolucji przemysłowej wybuchły dwie wojny światowe? Dlatego, że część ludzi za nic nie chciała puścić tego, co niechybnie miało upaść. Za wszelką cenę starali się utrzymać status quo, by nic się nie zmieniło. Tymczasem nie da się tego zrobić. Gdy dzieje się osobliwość, zmiana tak czy inaczej się stanie. Tak jak mówiłem, jesteśmy pierwszym pokoleniem, które wie, że przez to przechodzi, możemy więc sprawić, że zadzieje się to inaczej, niż miało to miejsce w innych epokach. Im więcej ludzi, zwłaszcza decyzyjnych będzie świadomych tego, co się dzieje, tym łagodniej mamy szansę przez to przejść. Jedną z cech immanentnych osobliwości jest to, że uniemożliwia racjonalne długoterminowe planowanie. Bo jest zmiana systemu. Nawet na poziomie gospodarstwa domowego trudno jest coś takiego ogarnąć, gdy nie wiadomo jak planować, a tu mamy wszystko w skali makro: makrospołecznej, makroekonomicznej. Nie wiadomo, w którą inwestycję warto wejść, a w którą nie, bo zaraz wszystko może się zmienić. No, chyba że się wie, że jest osobliwość. Bo jak wiem, że jest osobliwość, to z góry mogę założyć, że stary świat nie wróci, i z góry zastanawiać się, co w ramach nowego świata jest warte mojej uwagi, energii czy poświęcanych zasobów.
Ale przecież ludzie nagle nie przestaną być chciwi?
Oczywiście, że nie przestaną, ale może zaczną tę chciwość zaspokajać w inny sposób. Jakob Fugger, XVI-wieczny bankier, uznawany za jedną z najbogatszych osób w historii nowożytnej, twórca nowoczesnego kapitalizmu, zwyczajnie z nudów i nadmiaru pieniędzy finansował wielkie wyprawy geograficzne, m.in. kredytując króla Hiszpanii. Fugger uważał się za bardzo chciwego człowieka, uwielbiał mieć pieniądze i je mnożyć, ale on w chciwości nie widział nic złego. Jego zdaniem ludzka chciwość to ogromna siła napędowa i wręcz wielce pozytywny aspekt ludzkiej natury, swego rodzaju koło zamachowe ludzkości. I trudno nie przyznać mu racji. Nie sądzę zatem, że ludzkość nagle zacznie gremialnie czuć i zachowywać się jak Mahatma Gandhi, ale uważam, że kierując się chciwością właśnie, będzie dążyć do ekologii i stawiać na wartości społeczne.
Wielce prawdopodobne, iż w wyniku rewolucji, która następuje, wcielenie w życie ekonomii wartości wcale nie odbędzie się tak, że przyjdą nowi przedsiębiorcy, którzy zaczną działać w tym duchu, ale że to właśnie firmy wywodzące się z ekonomii chciwości uznają, że przyszedł czas na zmianę i być może to właśnie one tę ekonomię wartości zaczną praktykować.
Ekonomia wartości zacznie im się opłacać?
Tak. Musimy tylko do tego dojrzeć. W społeczeństwie dojrzałym, a za takie uważam między innymi społeczeństwo fińskie, ludziom nie trzeba tłumaczyć, dlaczego edukacja jest najważniejsza. Finowie, o 50 lat do przodu w tym względzie w stosunku do nas, po prostu to wiedzą i już.
A opłacalność ekonomii wartości może wynikać po prostu ze zmian przepisów. Regulacje prawne powinny stworzyć sytuację, w której biznesowi opłacać się będzie społeczna wrażliwość i ekologia.
Niech się ludzie bogacą na sadzeniu drzew, produkcji ekologicznej energii i niech dostają premie za to, że wspierają w rozwoju innych, słabszych. Nie liczmy na dobrych ludzi, dajmy na tej zmianie zarobić chciwym. Większość jest chciwa, uczyńmy chciwość dobrem. Jak zauważył choćby dziewiętnastowieczny angielski filozof Jeremy Bentham, ludzie pragną w życiu przede wszystkim przyjemności cielesnych. Wystarczy to spostrzeżenie powiązać z naszymi potrzebami rodem z ekonomii wartości i uzyskamy system, który wdroży się sam.
Mówi pan, że osobliwość już się wydarza. Czym to się według pana objawia?
Spójrzmy chociażby na casus pracy zdalnej, który wpływa na wszystkie inne trendy społeczne. Ludzie stają się mobilni, uwalniają się, nagle wiele osób odkrywa, że nie musi już chodzić do biur, a wielu pracodawców, że nie muszą tych biur utrzymywać, żeby ich biznes się kręcił. Sam jestem w trakcie zamykania firmy z wielkim biurem, bo wszyscy moi pracownicy przeszli na pracę zdalną, więc nie ma potrzeby, by biuro istniało. Ale dyskutujemy równolegle o otwarciu biura nowej generacji, o nowym podejściu do organizacji pracy, bo większość z nas ma pracy zdalnej powyżej dziurek od nosa.
Tych objawów osobliwości jest jednak znacznie więcej, są wszędzie dookoła nas. To są te elektryczne hulajnogi, to są drony, to są pojazdy autonomiczne, to prywatne rakiety latające w Kosmos, to wszechmoc smartfona. Za chwilę zaczniemy konsumować na wielką skalę benefity z tym związane – uwolnienie rynku pracy dzięki automatyzacji, niższe koszty surowców dzięki eksploracji asteroid, wyciągnięcie z biedy miliardów ludzi dzięki nowej fali tym razem lepiej już przemyślanej globalizacji (i częściowej de:globalizacji) oraz de:lokalizacji, czyli usamodzielnienia się gmin i dzielnic, uzyskaniu przez nie w dużym stopniu suwerenności energetycznej czy niezależności w produkcji żywności. Zanim do tego jednak dojdzie, niestety wiele będziemy musieli sprawdzić za pomocą metody prób i błędów.
Więc wielka zmiana nie obędzie się bez ofiar. Trzeba liczyć się z tym, że wraz z rewolucją, o której pan mówi, upadnie wiele firm. Np. deweloperzy, którzy zainwestowali w biura albo firmy, które produkują rzeczy etycznie wątpliwe (ubrania – nowe kolekcje co sezon), o niewielkiej realnej użyteczności społecznej.
Rzeczywiście rewolucja zawsze pociąga jakieś ofiary. Choć dziś nie wiemy, kto finalnie jaką cenę za te zmiany zapłaci. W miejsce starych struktur powstaną nowe, a wielu starym być może uda się dostosować do zmian. Wcale nie jestem pewny, czy na wiosnę biura znowu nie ożyją.
Ale ofiary będą, w samej Polsce powinniśmy się nastawić na dziesiątki tysięcy bankructw firm z sektora małych i średnich przedsiębiorstw.
Pytanie tylko jak wiele ich będzie i czy muszą być one wyjątkowo bolesne. Tak jak już wspomniałem, w przeciwieństwie do ludzkości, która doświadczała wielkich osobliwości przed nami, jesteśmy pierwszymi generacjami, które mają świadomość istnienia owej osobliwości. Tak więc na przykładzie dajmy na to biurowcowych deweloperów, sam mam aktualnie problem ze sprzedażą biurowca jako biurowca, ale gdybym obecny biurowiec zaadaptował na lokale mieszkalne – mikromieszkania lub mieszkania z małymi ogródkami – takiego problemu bym nie miał, bo ludzie wciąż muszą gdzieś mieszkać, a lokali mieszkalnych jest mniej niż chętnych na ich zakup. Trzeba tylko dostosować się do potrzeb społecznych, a nie społeczeństwo naginać do własnych, imaginowanych przez rynek. Poza tym nie jest też tak, że zupełnie zniknie zapotrzebowanie na biurowce. Jak tylko skończy się pandemia, myślę, że część ludzi tak samo chętnie wróci do biur, jak obecnie niektóre dzieci do szkół. Nie dla wszystkich praca zdalna, zwłaszcza w domu, to wymarzony model funkcjonowania. Zapewne ta bardziej introwertyczna część społeczeństwa dobrze odnajdzie się i zostanie przy pracy zdalnej, ale wielu innych będzie zabiegać o utrzymywanie bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Sam należę do tej części, która potrzebuje spotkań z zespołem twarzą w twarz, mam staroświecką być może, ale jednak wiarę w moc team spirit. Poza tym czuję, że jeśli wszystkim mam zarządzać zdalnie, to jakbym tracił kontrolę nad procesem. Prawdopodobnie więc dla mnie jako przedsiębiorcy kompromisem okaże się hybryda, czyli część czasu będę zatrudniać pracowników na pracy zdalnej, a o ile to możliwe spotykać się z nimi w jakiejś małej, wynajętej przestrzeni biurowej, by zrobić burzę mózgów, wymienić pomysły, informacje, ustalić kierunki działania, ale też zwyczajnie razem pobyć.
Czyli po osobliwości jakaś część starego świata zostanie, tyle że ulegnie metamorfozie?
Okoliczności wielkiej osobliwości mają taką cechę, że one rzeczywiście praktycznie zmieniają cały system. Pewne elementy starego świata zostają, ale nie są już takie same. Spójrzmy chociażby na Kościół katolicki. Co prawda przetrwał wielką rewolucję przemysłową, ale jednak ta diametralnie osłabiła jego pozycję. A co się z Kościołem dzieje dziś? Kto dziś w Europie chodzi do kościoła? W Polsce może jeszcze jest to bardziej widoczne, ale na Zachodzie kościoły zieją pustkami. To już w zasadzie martwa instytucja. Choć wciąż jest wielkim właścicielem nieruchomości, więc może sobie jakoś funkcjonować, to jego rola w stosunku do tego, czym był 300 lat temu, przed poprzednią wielką osobliwością, jest wręcz marginalna. Tak samo będzie po rewolucji cyfrowej z wieloma innymi instytucjami, które wiodły prym w starym świecie.
Czy można dziś mówić już o jakichś wyraźnych tendencjach w budowaniu nowego świata, świata po osobliwości?
Oczywiście nie wiem, jaki ostateczny system nastanie w nowym świecie, ale po naszej niedawnej dyskusji z prof. Hausnerem doszliśmy do konsensusu, że kierunek zmian pójdzie dwutorowo, o czym wspomniałem już wcześniej. Po pierwsze, częściowa deglobalizacja, a po drugie, totalny nacisk na rozwój lokalny. To, że oddaliśmy produkcję wszystkiego do Chin i dziś byle śrubkę transportujemy z odległych zakątków świata, jest absurdem. Powinniśmy znów przywrócić niektóre fabryki na nasz teren, do Europy, do Stanów. Zwłaszcza produkcja żywności powinna odbywać się jak najbliżej nas. Żywność i energia to dwa cele strategiczne, które powinny być realizowane na miejscu. To zapewnia samowystarczalność, jest kluczowe do życia. Oczywiście to wcale nie wyklucza handlu, eksportu i importu. Te muszą jednak rozkładać się w innych proporcjach niż dotychczas.
Tesla idzie już chyba tym nurtem?
Dokładnie. Tesla – wszystko produkuje sobie sama w jednej hali, włącznie z bateriami do swoich samochodów. Zresztą Elon Musk jest ewidentnie przedstawicielem nowego społeczeństwa. W jego przypadku nie ma w ogóle sensu gadanie o CSR, bo on się zajmuje rzeczami, które same w sobie stanowią zmianę i wartość społeczną. Jego firmy nie muszą się chwalić, że przeznaczyły 1 proc. swoich dochodów na cele społeczne, bo wszystko, co robią temu społeczeństwu służy. On zwyczajnie nie prowadzi interesów nieważnych społecznie.
A mówiąc o nacisku na rozwój lokalny, co ma pan na myśli?
Że przyszłość i zarządzanie mają należeć do gminy. Ten trend już bardzo wyraźnie widać w Skandynawii. Tam na poziomach lokalnych bardzo mocno angażuje się wszystkich w decyzje typu: jak ma wyglądać przestrzeń publiczna, szkolnictwo itd. Gdybym miał podać przykład obrazujący funkcjonowanie nowego świata, to idealnym byłby właśnie przykład fiński, zwłaszcza w zakresie podejścia do kompetencji samorządów oraz do edukacji.
Najlepiej przedstawię to opowiadając pani historię z jednego z tamtejszych regionów.
W jednej z fińskich gmin planowano wybudować szkołę. Zgodnie z fińskim modelem edukacji, by odpowiednio zaprojektować budynek na potrzeby lokalnej społeczności, musiano wykonać analizę tejże społeczności i przygotować brief dla architektów. Z analizy tej wynikło, co zresztą wcale nie jest takie dziwne w tamtych stronach, że 40 proc. dzieci, które miałyby uczęszczać do nowej szkoły stanowić będą dzieci fińskie, a 60 proc. dzieci imigrantów. W związku z tym, zgodnie z przepisami o fińskiej edukacji, gdzie widnieje: „wszystkie dzieci mają się uczyć po fińsku”, byłoby absurdem kazać dzieciom imigrantów, które fińskiego nie znają, uczyć się w ten sposób. Na szczęście w Finlandii samorządy mają możliwość modyfikacji przepisów odpowiednio do swoich potrzeb. Zmodyfikowano je więc tak, iż ustalono, że dzieci fińskie będą chodziły do lewego skrzydła budynku szkoły i tam będą się uczyły po fińsku, w sensie języka pierwszego, drugim językiem będzie język angielski, a trzecim (uwaga, to wszystko od pierwszej klasy podstawówki) jeden do wyboru z innych dostępnych języków w szkole.
I tu clue opowieści. Z wyboru ilu języków będą mogły korzystać fińskie dzieci?
Zapewne z tylu, w ilu będą się uczyć dzieci imigrantów w prawym skrzydle szkoły.
Dokładnie. Dzieci imigrantów miały się uczyć każde w swoim języku ojczystym jako tym pierwszym, głównym, potem był język fiński, a trzeci miały do wyboru, choć najczęściej pewnie wybrały angielski. Problem był tylko tego typu, że te dzieci w prawym skrzydle były aż z 32 różnych krajów.
No to kanał! I co zrobili Finowie?
Ściągnęli nauczycieli z tych 32 krajów i zapewnili każdemu z dzieci naukę w jego języku ojczystym. Co oznacza też, że każde z fińskich dzieci mogło sobie wybrać jeden z 32 języków oferowanych w tej szkole jako język trzeci, czyli wybór o połowę większy, niż na uniwersytecie w Polsce na wydziale lingwistyki stosowanej. Co to oznacza? Że ludzie, którzy wyjdą z takiego systemu edukacji będą mówili płynnie w kilku językach, w tym w językach strategicznych, a także niszowych. Oni nie będą mieli problemów ze znalezieniem pracy i z adaptacją w świecie po wielkiej osobliwości, oni będą obywatelami tego świata, w zasadzie oni już nimi są.
Dobijające, patrząc na poziom tego, co mamy w Polsce.
Fakt. Najwyższy czas zacząć więc myśleć o zmianie. Pozostając przy kwestii chociażby szkolnictwa, gołym okiem widać, że nasze wymaga reformy totalnej. System edukacyjny w Finlandii jest systemem gotowym na czasy po obecnej osobliwości. Tam nie ma zwykłych klas, tam uczniowie siedzą w kółku, patrzą na siebie nawzajem. Nauczyciel nie jest gadającą głową, tylko raczej trenerem czy koordynatorem prac. Szkoły są piękne, kolorowe, przemyślane, każda jest inna, bo każda dostosowana jest do potrzeb lokalnej społeczności, a nie z metra cięta. A u nas? Szkoła szara, z lamperiami, ławkami, nie jako przestrzeń kreatywna i opiekuńcza, tylko jakaś forma pierdla dla dzieci. Z XIX-wiecznym systemem nauczania, zabijającym w dzieciach ciekawość i dalekim od nauki rzeczywiście praktycznej wiedzy i umiejętności. To szkoła opresyjna, oceniająca, zmuszająca do nauki niezgodnie z osobistymi preferencjami, talentami, zainteresowaniami dzieci i młodzieży. Oczywiście w nowym systemie nie możemy zapomnieć o jakiejś dyscyplinie, przygotowaniu do samodzielnego życia, szkoła ma wypuścić na rynek dorosłych, szczęśliwych ludzi – przygotowanych do prowadzenia szczęśliwego życia. Jak to kiedyś moja wielokrotnie już cytowana córka ujęła: „Szkoła to jest takie miejsce, gdzie z fajnych dzieci robi się niefajnych dorosłych. A w lesie jest na odwrót”. Najwyższy czas na zmiany.
Obraz naszej szkoły i naszej społecznej świadomości prezentuje się na tle fińskiego jeszcze marniej, gdy człowiek wie, jak długofalowo i od jak dawna oni myślą i przygotowują się na przyjście nowego świata.
W Finlandii w tym momencie na rynek trafia pierwsze pokolenie nauczycieli, których ja nazywam super nauczycielami. To osoby, które 12 lat temu w jednej ze szkół, w wieku 7 lat zaczęto kształcić na nauczycieli kolejnych pokoleń. Oczywiście nikt nie zakładał, że wszystkie dzieci z tej szkoły zostaną nauczycielami, ale zdecydowano się na eksperyment, w którym założono, że być może niektórzy z nich będą się do takiej pracy nadawać. Obok ogólnego kształcenia, dzieciom dodano zatem profil nauczycielski. Okazało się, że kilkadziesiąt osób z tej szkoły postanowiło jednak iść dalej w tym kierunku. Teraz na rynek trafiają więc tacy mistrzowie aikido, którzy uczyli się swojej sztuki walki 17 lat. Jak ma się do nich adept polskiej wyższej szkoły pedagogicznej, który ma za sobą zaledwie cztery lata nauki w danej dziedzinie i to w sytuacji, gdy zaczął edukację już jako „stary koń”? Kwalifikacji tych osób w zasadzie nie da się porównać.
Teraz proszę sobie wyobrazić ten nowy świat, w którym wszystko jest cyfrowe bądź okołocyfrowe i można pracować z dowolnego miejsca na świecie. Przecież ludzie wyedukowani przez takich super nauczycieli w super szkole, która wspiera naturalne talenty i potencjał jednostek, będą stanowić siłę sprawczą i napęd wszelkiego rozwoju. Oni będą tak kreatywni i innowacyjni, że poradzą sobie niemal w każdych warunkach.
Dlatego sądzę, że już najwyższy czas, byśmy wzięli przykład z naszych sąsiadów Skandynawów, a nie usilnie starali się zachować coś, co i tak wcześniej czy później, ale z całą pewnością rozpadnie się w drobny mak.
Czeka na nas pasjonujący świat pełen wiedzy, kreatywności, wynalazków, czynienia rzeczy naprawdę ważnych – musimy tylko otworzyć prowadzące do niego drzwi. I zamknąć te stare, przez które zawiewa średniowieczem.
O książce „Wojny podwórkowe”, którą Mateusz Zmyślony napisał ze swoją 12-letnią córką Marysią, przeczytacie już w najbliższą środę.
Mateusz Zmyślony – strateg, doradca i ekspert w dziedzinie komunikacji społecznej, reklamy, marketingu miejsc i wielkich wydarzeń. Przedsiębiorca, wykładowca akademicki, trener. Autor ponad 100 opracowań i publikacji z zakresu marketingu. Podróżnik i propagator idei „social travelling”, czyli przemierzania świata z misją społeczną, dostarczającą cennych wartości spotykanym w drodze ludziom. Od 2014 roku wspólnie z prof. Jerzym Hausnerem realizuje autorski projekt naukowy Open Eyes Economy i organizuje coroczne międzynarodowe forum ekonomiczne Open Eyes Economy Summit w Krakowie. Prywatnie tato nastoletniej już córki – Marysi, z którą wspólnie napisali książkę Wojny podwórkowe i aktualnie pracują nad scenariuszem historycznego serialu przygodowego o piratach.