W czasach, o których opowiemy, bajki nie były przypowieściami, ale newsami. Kopciuszków było wiele, a wilki wbiegały do wsi i porywały dzieci. O dzieciństwie na pańszczyźnianej wsi, o tym, co z tamtych czasów dziedziczymy i jak to dziedzictwo możemy przekroczyć – zwłaszcza w stosunku do naszych dzieci – opowiada dr hab. Kacper Pobłocki, autor książki Chamstwo.
Beata Pawłowicz: W Chamstwie dużo jest o przemocy, okrucieństwie, nieludzkim traktowaniu tych, którzy urodzili się nie po tej „właściwej” stronie progu dworku szlacheckiego. A życie za tym niewłaściwym progiem było straszne. Zastanawiam się, jak się wtedy żyło chłopskim dzieciom?
dr hab. Kacper Pobłocki: Dobrze obrazują to życie relacje Jana Słomki (chłopski działacz społeczny z przełomu XIX i XX wieku – przyp. red.). W jednej z nich opisuje on zimową podróż dwóch szlachciców, którzy jadąc przez wieś, widzą chłopskie dzieci biegające nago po śniegu. Komentują to słowami: „Gdyby to były nasze dzieci, dawno by pomarły”.
Dzieci chłopskie od małego hartowano. Hartowano zarówno ich ciało, jak i dusze. Pańszczyzna była takim koszmarem, że gdy matki chciały czymś nastraszyć dzieci, mówiły: „Oddam cię panu!”. Na słowa: „Pan idzie!” dzieci chowały się po kątach!
W dużej mierze początkiem mojej książki były właśnie cytaty z pracy Adama Bućkiewicza, XIX-wiecznego lekarza, społecznika i szlachcica, mówiące o tym, jak przygotowywano dzieci do życia w świecie naznaczonym grozą. W jego Obrazkach stanu włościan litewskich do ich usamowolnienia to jest do roku 1864 pokazano życie chłopów w podsokólskich wsiach. Widać tam owo hartowanie dzieci od małego. To, co pomagało im przystosować się do życia, w świecie, w którym szaleństwem było oczekiwać od istniejącego porządku społecznego czegokolwiek innego poza okrucieństwem, były… bajki, przypowieści, legendy.
Na przykład ta o „Czerwonym kapturku”, gdy opisuje pan przypadek, kiedy to wilki wbiegły do wsi, porwały jedno z bawiących się tam dzieci i pożarły je w lesie. Ludzie, którzy pobiegli na ratunek, znaleźli już tylko niedojedzone szczątki…
W tym wypadku bajka o Czerwonym Kapturku nie była opowieścią symboliczną. Dla nas bajki są zwykle opisem świata fantastycznego, alegoriami, ale dla chłopskich dzieci były bardziej realistyczne. Przygotowywały je do życia w ich świecie, w którym czeka ich raczej coś złego niż dobrego, do wyzwań świata naznaczonego przemocą, grozą.
Kopciuszek dla nich nie był metaforą, tylko codziennością. Kobiety umierały przy porodach, z powodu wypadków, głodu czy pobić. Weźmy choćby Jakuba Szelę, który tak katował swoje kolejne dwie żony, że obie kobiety zmarły. No i co wtedy działo się z ich dziećmi? Kopciuszek jest przestrogą przed złą macochą…
Sieroty czy półsieroty wyzyskiwano?
Owszem, choć zdarzały się wyjątki. Znalazłem na pańszczyźnianej wsi wiele historii mówiących o trosce wobec sierot i ludzi, którzy nie byli związani ze sobą więzami krwi. Poznałem te stosunki dzięki Tomaszowi Noczyńskiemu, pisarzowi i działaczowi wiejskiemu, który jako dziecko-sierota został przygarnięty i wychowany przez dwoje obcych mu i starych już wtedy ludzi. Miał na imię tak, jak ich zmarły syn i zapewne dlatego staruszkowie przelali na niego tę miłość, jaką mieli do swojego dziecka. Do tej rodziny należała też dziewczyna, która została wykorzystana przez jakiegoś mężczyznę i porzucona w ciąży. A więc troski w tamtym świecie też było dużo.
Niemniej matka i ojciec nie byli w tamtych czasach tak ważnymi osobami, jakimi są dziś. Nie dominowały wtedy w pejzażu wsi rodziny dwa plus dwa. Wiele było takich, które moglibyśmy nazwać paczworkowymi…
Paczworkowe chłopskie rodziny?!
Nieszczęśliwe zdarzenia losowe, tragedie, o to nie było wtedy trudno. Wiele rodzin się rozpadało. Jeśli poszukamy, to znajdziemy dużo opowieści o domach na wsi, które prowadziły wdowy, samotne matki. Nazywam te rodziny paczworkowymi, bo więzi pokrewieństwa nie miały w nich tak dużego znaczenia, jak to jest obecnie. Chamy nie miały dzieciom wiele do przekazania. My mamy majątek i przekonanie, że nasze córki i synowie mogą mieć lepsze życie, ale chłopi do czasu uwłaszczenia żyli w świecie, w którym nikt nie oczekiwał lepszego losu dla potomków. Nie było wiele majątku do przekazania. Nie było imperatywu, aby coś odkładać. Żyło się tu i teraz. Ale to życie tu i teraz nierzadko oznaczało, że można ludzi, z którymi nie było się spokrewnionymi otaczać czułością i troską.
A jak wyglądało rodzicielstwo na wsi?
Niewiele możemy na ten temat powiedzieć. Wnioskować możemy o tym na podstawie dokumentów sądowych, folkloru i bajek, niemniej patrząc na społeczeństwo jedynie przez taki pryzmat, nie dowiemy się całej prawdy. Łatwo też możemy pomylić legendy z prawdą historyczną. Przesadą moim zdaniem są na przykład opowieści o makówkach lub cukrze nasączonym wódką, które w ściereczce dawano niemowlętom jako smoczek, żeby nie płakały, kiedy rodzice pracowali w polu. Taką legendą jest też i straszna opowieść o szlachcicu, który żeby sobie ogrzać nogi zabił chłopa i rozpruł mu brzuch. To czysta literatura, ale zaczęła krążyć jako fakt, powtarzana z ust do ust jako opis faktycznych wydarzeń. To, co wiemy na pewno to to, że na porządku dziennym w rodzinie, tak jak i w społeczeństwie, była przemoc.
Podaje pan wiele makabrycznych obrazów przemocy fizycznej, jakiej doświadczali chłopi. Doświadczali jej przy każdej okazji i bez okazji, bo przemoc była systemowa – miała ich uprzedmiotawiać.
Przemoc określała miejsce człowieka w społeczeństwie. Kto kogo mógł bić, mówiło o tym, jakie miejsce zajmuje w hierarchii. Taki pan, jak Radziwiłł, mógł bić wszystkich! Był na szczycie. Nie musiał nawet bić ich sam, miał do tego ludzi! Najokrutniejsi byli ci, którzy z chłopów awansowali na dworskich urzędników, jak karbowy czy ekonom. Ich pozycja była bardzo niepewna, mogli w każdej chwili zlecieć z tego swojego niewielkiego piedestału i ten lęk powodował, że byli wobec swoich braci chamów szczególnie bestialscy.
Przemoc z zewnątrz przekładała się pewnie na tę w rodzinie?
Kiedy rodzina wracała do chałupy i zamykały się za nimi drzwi, to niejeden chłop zamieniał się w małego despotę i bił żonę i dzieci albo tylko żonę, a ona potem biła dzieci. Nie zawsze jednak tak było. Każdy musiał się opowiedzieć wobec przemocy.
Pisząc tę książkę chciałem przenieść czytelników i czytelniczki do tamtego świata, odtworzyć jego realia, żeby właśnie zobaczyć, przed jakimi wyborami stawali wówczas chłopi. We wspomnieniach z dzieciństwa Kazimierza Deczyńskiego, XIX-wiecznego nauczyciela i pamiętnikarza, znalazłem opowieść o tym, że kiedy jego ojciec wracał z pola do domu pobity, to nie bił rodziny. A więc podejmował decyzję, że bicia, jakiego sam doświadczył, nie będzie przekazywał dalej, nie będzie mnożył przemocy. Deczyński wspomina ojca jako czułego człowieka.
Dowodzi to tego, i właśnie to najważniejsza idea,jaką chciałbym przekazać w swojej książce, że stosunek do przemocy jest zawsze naszą osobistą decyzją.
Warto przeczytać: Trudne dzieciństwo nie musi oznaczać przegranej
W każdej sytuacji możemy wybrać. Opowiedzieć się za dobrem lub złem…
W mojej książce w rozdziale o arianach wskazuję na to, że już w XVI wieku pojawili się ludzie, którzy żyjąc w społeczeństwie opartym na przemocy, mówili, że jest ona zła. Już pierwsze pokolenie arian stworzyło alternatywną wizję porządku społecznego i alternatywną teologię, sprzeciwiające się przemocy. Wyróżniającą oznaką tego sprzeciwu było noszenie przez arian drewnianego miecza. Odrzucali oni także karę śmierci głosząc, że państwo jako instytucja nie powinno opierać się na przemocy. Tworzyli wspólnoty, w których tej przemocy nie było. Arianie jako pierwsi pokazali, że przemoc jest kwestią wyboru.
Ale przemocą ich pokonano. Zostali wymordowani w okrutny sposób, byli nawet ćwiartowani…
Jednak ich idee przetrwały! My często myślimy o przeszłości, o historii jak o czymś nieuniknionym, co się musiało wydarzyć, w taki właśnie sposób, w jaki się wydarzyło. Myślimy, że to procesy dziejowe kierują społeczeństwami, a my, ludzie tylko musimy się z nimi borykać, ulegać im. Nieprawda! To co nazywamy przeszłością, historią jest zawsze efektem ludzkich decyzji. Mogliśmy pójść jako społeczeństwo drogą wskazaną przez arian, ale wybraliśmy przemoc.
Ta przemoc wyrażała się między innymi pracą nad ludzkie siły. Także pracą dzieci.
W czasach pańszczyzny dzieci były i dla pana, i dla rodziców tanią siłą roboczą. Wiadomo, że pięcioletnie dziecko nie zrobi tyle, co 20-letni mężczyzna, ale chłopskie dzieci i tak od małego były hartowane do ciężkiej pracy. Zajmowały się zresztą nie tylko pracą, ale i młodszym rodzeństwem. Ich dola była nie do pozazdroszczenia. Dzieci i niewolnicy często stanowili jedno, w średniowieczu nawet określano ich takim samym słowem „otrok”. Z kolei polskie i rosyjskie słowa na określenie „roboty” i „robotnika” pochodzą od greckiego słowa określającego „sierotę”. A więc sierota i niewolnik znaczyło to samo.
Ja, wychowana na blokowisku, widziałam i w czasach mojego dzieciństwa porażającą różnicę w życiu dzieci z miasta i ze wsi. Sądzi pan, że oczekiwanie pracy fizycznej od wiejskich dzieci w naszych czasach to pokłosie pańszczyzny?
Różnica między filmowym światem „Samych swoich”, czyli Kargula i Pawlaka, a tym folwarcznym, polega m.in. na tym, że na wsi pańszczyźnianej każdy wiejski chłopak przechodził przez moment służby u innego gospodarza. Jak syn miał kilkanaście lat i był młodzieńcem, to ojciec wysyłał go na służbę do swojego sąsiada. To miał być niby taki trening. Historycy widzą w tym też sposób na odroczenie przekazania synowi gospodarstwa. Jednak ja jestem przekonany, że chodziło raczej o władzę – dyscyplinę, złamanie karku. Inny chłop, inny ojciec łatwiej mógł okiełznać młodego mężczyznę. Mógł to zrobić bardziej brutalnie. Jeśli więc mowa tu o jakimś treningu, to raczej o treningu posłuszeństwa.
Odesłanie syna na służbę do innego gospodarza to kolejny dowód na to, że dzieci i niewolnicy byli w tej samej kategorii ludzi. Mamy dużo historycznych dowodów na to, że dziecko było traktowane jak własność rodziców. Rodzice mogli za nie decydować, ono nie miało podmiotowości, można go było używać do pracy jak…
…niewolnika?
Właśnie. Zwłaszcza że we wsi pańszczyźnianej chłopi nie musieli pracy na pańskim wykonywać sami, mogli wysłać do niej parobka czy swoje własne dzieci. A więc to o czym mówimy, a co stanowi podstawę organizacji dawnego świata, tej pańszczyzny, „wychowania” dzieci, to model patriarchalnego ojcostwa. To on był zresztą również powodem ucieczki młodych kobiet na służbę do miasta itd.
Niezwykłe, że kobiety wolały życie w mieście u obcych niż robotę przy rodzinie.
To pokazuje, jak tragicznie żyło się na wsi. Zwłaszcza gdy jeszcze ma się pojęcie, że dopóki w mieście nie było kanalizacji, nie było wodociągów, te dziewczyny pracowały tam od świtu do nocy. Musiały wychodzić na ulicę i zbierać deszczówkę, czyścić nocniki i podłogi, cały dzień gotować, prać, palić w piecach itd. To był świat, gdzie wszystko robiło się rękami i cały czas trzeba było coś zrobić. Te dziewczyny w mieście były zwyczajnie białymi niewolnicami. A mimo to wolały być w mieście…
Co tak przerażało w życiu na wsi, że wolały mimo wszystko uciec do miasta?
Dr Alicja Urbanik-Kopeć w książce Instrukcja nadużyć. Historie kobiet służących w XIX-wiecznych domach (Warszawa 2019, Post Factum) wspaniale to wyjaśnia. Pokazuje, że dziewczyny w miastach, choć całymi dniami harowały jako służące, uznawały jednak tę pracę za krok ku wolności. Dlaczego? Bo były niezależne od swoich ojców!
Historia Reymontowskiej Łodzi to historia dziewcząt, które uciekają od ojców. Dla ojców dziewczyny były przedmiotem, nie miały prawa stanowić o sobie.