katarzyna bryk-kotecka
fot. archiwum prywatne

Rak to nie wyrok. Po raku można pięknie żyć

67 udostępnień
67
0
0

„Rak nauczył mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych” – mówi Katarzyna Bryk-Kotecka, która w wyniku choroby straciła pierś, ale… wyleczyła się, a potem zakochała i została mamą.

Katarzyna chce opowiadać o raku piersi, głównie dlatego, by pokazać, że nowotwór daje się leczyć i nie odbiera szans na bycie mamą czy na szczęśliwe życie.

Podstawą jednak, która istotnie zwiększa szansę chorych na pomyślne leczenie, jest wczesne wykrycie choroby. Fakt, że tak się stało u Kasi, ta zawdzięcza przypadkowi, a później własnej determinacji.

– Był lipiec 2010 roku – opowiada. – Miałam 29 lat i wszystko w moim życiu wspaniale się układało. Tworzone przeze mnie bukiety z bibuły i wstążek robiły furorę w całym Płocku. Z drobnej chałupniczki, wymyślającej dla znajomych ozdoby do prezentów, nagle stałam się poważnym przedsiębiorcą, rozkręcającym własną firmę. Za kilka dni miałam podpisać umowę na wynajem kolejnego boksu i zatrudnić pracownicę.

„Żyć, nie umierać!” – zwierzała się zaprzyjaźnionej kosmetyczce Judycie podczas zabiegu depilacji. – „Nareszcie czuję się spokojna o przyszłość, mam fajną pracę, robię to, co lubię. Po prostu jestem szczęśliwa” – trajkotała, nie zwracając w zasadzie uwagi na to, że Judyta nienaturalnie mało się odzywa.

– Kiedy schodziłam z fotela, ściszonym głosem wydusiła z siebie: „Nie chcę cię martwić, ale masz coś pod pachą. Idź to zbadać” – wspomina Kasia. – Dotknęłam wskazanego przez nią miejsca i wyczułam zgrubienie. E, tam – pomyślałam. – W dzieciństwie już doświadczyłam podobnego falstartu. Ponieważ co rusz brałam antybiotyki na anginę, lekarz zlecił badania krwi, po których uznał, że mam raka węzłów chłonnych. Narobił paniki, a po kolejnym badaniu okazało się, że to tylko toksoplazmoza.

Mimo to jeszcze tego samego dnia Katarzyna zapisała się na USG. To wykazało, że w jej prawej piersi są dwa guzki.

– Pokazałam wyniki onkologowi – opowiada. – Ten spojrzał na nie i wydawało się, że początkowo się zaniepokoił, ale potem zapytał mnie o wiek i gdy dowiedział się, ile mam lat, stwierdził: „To pewnie niegroźne włókniaki”. Po czym pospiesznie zakończył wizytę.

Trudno powiedzieć, co się po tej wizycie stało, ale było to dziwne. O ile wcześniej Kasia się nie bała, to teraz nagle ogarnęło ją przemożne poczucie, że jednak nie jest zdrowa. Wróciła do onkologa, domagając się kolejnych badań.

– Był sierpień, znajomi pakowali walizki nad morze, a ja umawiałam się na biopsję i mammografię – mówi.

Intuicja prawdę ci powie

Z wynikami biopsji i mammografii ponownie wróciła do onkologa. Był zły, że ta śmie podważać jego diagnozę o włókniakach.

– Proszę wziąć się do pracy, a nie choroby sobie wyszukiwać! – obruszył się, gdy zażądała skierowania na operację piersi.

– Bardzo się bałam, ale uparłam się, że nie chcę nosić w sobie żadnego guzka – mówi Kasia.

Zabieg odbył się w październiku. Robił go ten sam onkolog. Wyciął guzy, zaszył pierś Katarzyny i rutynowo po operacji pobrany materiał oddał do badania pod mikroskopem. Nie przyjął od Kasi zgody na mastektomię. Wciąż upierał się, że to nic groźnego, a ona sobie coś ubzdurała.

– Po zabiegu miałam wrażenie, że mnie unika – opowiada kobieta. – Przez pielęgniarkę przekazał tylko, że wyniki będą za trzy tygodnie i wtedy mogę je sobie odebrać. Pomyślałam: „OK, może i miał rację, ale nawet jeśli to były tylko włókniaki, to już ich nie mam”. Uspokoiłam się i prawie zapomniałam o tych wynikach. Dopiero gdy pewnego dnia byłam w tym samym szpitalu w odwiedzinach u koleżanki, przypomniałam sobie, że mam je do odebrania. W doskonałym nastroju zapukałam do gabinetu lekarskiego. W drzwiach stanął młodziutki doktor stażysta, zapytał o nazwisko. Nawet się uśmiechnął. Po czym oznajmił: „Wyszedł rak. Bardzo złośliwy nowotwór z przerzutami do węzłów chłonnych. Proszę po weekendzie skontaktować się z lekarzem prowadzącym, powie co dalej”.

Była zdruzgotana. Przed oczami stanęły jej: siostra mamy, która 18 lat wcześniej w wieku 42 lat zmarła na raka jelita grubego i koleżanka z podwórka, która po tym, jak dowiedziała się, że ma raka, pożyła niecały rok. „Rak to śmierć”, „Ja umieram!” – wyła przez całą noc. Ale rano umówiła się na spotkanie ze znajomą, która akurat leczyła się na raka piersi. Usłyszała od niej: „Nie martw się, raka się leczy, ludzie z tego wychodzą”.

Walka o życie

Kolejna wizyta u onkologa. Tym razem nie mógł już zaprzeczyć, że jest źle. Wyniki badań mikroskopowych wyraźnie pokazały, że Kasia ma w piersi nie jedno, a trzy ogniska raka – i to najcięższego kalibru. Natychmiastowa mastektomia stała się koniecznością. A potem chemioterapia, radioterapia, terapia celowana oraz hormonoterapia.

– Kilka dni po mastektomii złapałam totalnego doła – wspomina Katarzyna. – Strasznie mnie bolało, fatalnie się czułam i panicznie się bałam. Zaczęłam planować, co i komu po mojej śmierci powinni rozdać rodzice. Z drugiej strony, nie uśmiechało mi się umierać. Więc szukałam w głowie jakiegoś zaczepienia i wymyśliłam: „Za rok twoja chrześnica Amelka ma komunię. Nawet nie myśl, że cię tam nie będzie!” – śmieje się. – Postanowiłam się tego trzymać.

Po szpitalu zamieszkała z rodzicami. Zawodowo musiała zwolnić i zadbać o siebie, jak nigdy wcześniej. O chorobie niewiele rozmawiała z innymi. Nie miała odwagi myśleć o przyszłości. Do leczenia podchodziła zadaniowo. Wsiadała z ojcem do samochodu i jechali na chemioterapię, badania, kroplówki z lekami. Na początku choroby, zanim wypadły jej włosy, w szpitalu wszyscy myśleli, że to nie ona jest pacjentką, tylko że towarzyszy ojcu. Zawsze w makijażu, ubrana w piękne kolorowe sukienki nie wyglądała na chorą. Na płockiej onkologii była jedyną tak młodą osobą z rakiem.

Przed chorobą o nowotworze piersi wiedziała niewiele. W zasadzie nic. Potem z konieczności zaczęła się tym interesować. Błyskawicznie przekonała się, że najnowszą wiedzę na temat raka pacjent musi w zasadzie znaleźć sam. Szukając w internecie kobiet, które mierzą się z chorobą, poznała Magdę Prokopowicz, założycielkę fundacji Rak’n’Roll, która leczyła raka, gdy była w ciąży i urodziła zdrowe dziecko. Spotkały się.

– Spotkałam kobietę, która po zmaganiach z rakiem piersi znów wyglądała pięknie, realizowała swoje pasje i spełniała marzenia – opowiada Katarzyna. – Ten przykład był dla mnie niezwykle budujący i bardzo, bardzo potrzebny. Magda wciąż powtarzała, że świat jest cudowny i trzeba doceniać każdy dzień, każdy promyk słońca.

Tyle, że w czerwcu 2012 roku Magda umiera. Kasia przez wiele tygodni nie może otrząsnąć się ze smutku. Powraca strach. Na jej szczęście życie pisze dla niej inny scenariusz.

Warto przeczytać: Dzieci hippisów – wygrani czy ofiary pięknej ideologii

Rak nie oznacza końca

– Co dalej? – myśli we wrześniu 2012 roku, jadąc na ostatnią kroplówkę leku na raka. Z jednej strony, jest pełna euforii, bo lekarze twierdzili, że pokonała chorobę. Z drugiej, martwi się tym, jak teraz ma dalej żyć. Powrót do pracy – wiadomo, ale czy ma szansę na związek, na miłość, założenie rodziny?

Z pomocą przychodzi jej przyjaciel Tomek, który kilka miesięcy wcześniej poznał narzeczoną przez internet. Namawia Kasię, żeby poszła w jego ślady.

– A co mi tam! – myśli Katarzyna. – Poradziłam sobie z rakiem, to i na randkowanie się odważę.

Z poznanych w serwisie randkowym ludzi najbardziej do gustu przypada jej Jacek z Płocka. Po miesiącu kontaktów przez internet, umawiają się na spotkanie. Jest jesień, z drzew spadają ostatnie liście, a ona czeka na Jacka przed teatrem w centrum miasta. W pogotowiu zaś czeka kumpel, który ma do niej zadzwonić za jakiś czas, żeby w razie czego miała pretekst do wyjścia, gdy amant okaże się nudziarzem.

– „Witaj!” – mówi do niej wysoki, uśmiechnięty, niebieskooki chłopak.

Po dwóch godzinach i 30 nieodebranych próbach połączenia kumpel, bliski zawału, słyszy w końcu w słuchawce głos Kaśki:

– Przepraszam, tak się zagadałam, że zapomniałam, że czekasz w pogotowiu.

Kasia i Jacek zaczynają regularnie się spotykać. Czas szybko im mija, ale ona wciąż boi się powiedzieć mu o chorobie, o mastektomii. Czy jeśli się dowie, odejdzie? Przestraszy się? – rozmyśla. W międzyczasie jednak udziela wywiadu w ramach akcji fundacji Rak’n’Roll i ten trafia do sieci. Kopiuje link artykułu pt. „Nie po to kupiłam sukienkę, żeby umrzeć” i wysyła Jackowi.

Ten odpisuje błyskawicznie. Zaczynają planować ślub.

Amazonka może zostać mamą

– Żebyś mi tylko nie zaszła w ciążę – ruga Kaśkę jej płocka onkolog, gdy dowiaduje się o jej planach zamążpójścia. – Na to zdecydowanie za wcześnie! Musisz zakończyć hormonoterapię, więc nie ma tematu! Zapomnij o dziecku!

Ale Kasia zapomnieć nie może. Czas goni. Ma już 34 lata, zegar biologiczny tyka. W internecie trafia na forum kobiet po usunięciu piersi, poznaje dziewczynę, która po leczeniu onkologicznym urodziła dziecko. Rozmawia, dopytuje, rozwiewa swoje obawy. Za namową płockich amazonek jedzie na konferencję o macierzyństwie po raku, gdzie onkolodzy i ginekolodzy pokazują statystyki i opowiadają o swoich byłych pacjentkach, obecnie szczęśliwych mamach.

– Wszystko jest możliwe – myśli Kasia i łapie się zdań ekspertów: „Sytuacja większości chorych po mastektomii nie jest beznadziejna, rodzą zdrowe dzieci”, „Po chorobie nowotworowej można poznać smaki macierzyństwa bez ryzykowania własnym zdrowiem”, „Ciąża nie sprawi, że choroba wróci, a nawet może zapobiec nawrotowi”.

– Czułam się zdrowa i silna jak nigdy wcześniej – opowiada dzisiaj. – Znalazłam w Warszawie nowego lekarza. Leczył ciężarne chore na raka. Zapytałam wprost, czy ciąża nie spowoduje nawrotu choroby, czy urodzę zdrowe dziecko. Przeanalizował moje wyniki i dostałam od niego zgodę na odstawienie leków hormonalnych. Te brałam profilaktycznie, by rak nie wrócił. Doktor kazał jedynie odczekać trzy miesiące, zanim zaczniemy starać się o dziecko, aby organizm się zregenerował. My przedłużyliśmy to zalecenie o dodatkowe trzy.

Stereotypy o raku i ciąży

Nastał 2015 rok. Mijało właśnie pięć lat od diagnozy i trzy od zakończenia przez Katarzynę farmakologicznego leczenia raka. Wraz z mężem wracała samochodem z urlopu w Chorwacji, gdy nagle fatalnie się poczuła. Udało im się dojechać do Polski, ale objawy nie mijały. To pewnie jakiś wirus – myśleli. No… ale te mdłości… Test ciążowy pokazał dwie kreski.

– Jestem w ciąży – powiedziała swojej mamie Kasia.

W oczach mamy dostrzegła obawę, że ciąża wpłynie na zdrowie jej córki, ale i szczęście, bo mama wiedziała, że jej córka właśnie spełnia jedno ze swoich marzeń. Niestety nie wszystkie reakcje znajomych i krewnych na tę wieść były radosne i wspierające. Niektórzy pukali się w głowę twierdząc, że jest nieodpowiedzialna, niepoważna, bo jak można decydować się na dziecko po raku. Straszyli, że może dziecko szybko osierocić. Sugerowali, że skoro zachorowała, może mieć uszkodzone geny i przekazać je dalej. Nie wdawała się z krytykami w dyskusje, nie szukała argumentów, by ich przekonać. Po tym, co przeszła stała się silna emocjonalnie.

– Mówi się, że jeśli ktoś nie miał nawrotu przez pięć lat, może uważać się za wyleczonego – tłumaczy. – Jeśli weźmiemy pod uwagę takie kryteria, to byłam wyleczona. I – na przekór wszystkiemu – pewna, że dziecko urodzi się zdrowe.

Ciąża przebiegała książkowo, wyniki badań były idealne. W marcu 2016 roku na świecie pojawił się zdrowy jak rydz Olek. W październiku 2018 roku do rodziny dołączył jego brat Wiktor. Obaj wykarmieni pojedynczą piersią Kasi.

Rak nie odbiera szansy na dobre życie

– Nic mnie w życiu nie ominęło – uważa Katarzyna. – Mam cudownego, kochającego męża, dwóch zdrowych synów, już przedszkolaków i na nowo rozkręciłam firmę – uśmiecha się.

Raz w miesiącu uczęszcza na spotkanie grupy amazonek w Płocku. Jest ich tam około stu. Razem chodzą na rehabilitację, wspierają kobiety, które dopiero usłyszały diagnozę. Dołączają do nich coraz młodsze dziewczyny po mastektomii. Na szczęście dzięki nowym terapiom leczenie bywa coraz częściej skuteczne.

Zapisała się też do grupy dla dziewczyn, które po raku piersi chcą mieć dziecko. Przekonuje je, że nie warto bać się ciąży, a na dowód pokazuje zdjęcia swoich synów. W szczytnym celu wystąpiła też w książce Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń.

Nie jest tak, że już nie myśli o chorobie.

– Myślę, ale inaczej – mówi. – Staram się dobrze odżywiać, robię badania częściej niż zalecają lekarze. Skoro mam już dwójkę brzdąców, którzy mnie potrzebują, to muszę zrobić wszystko, żeby być z nimi jak najdłużej. Ale trzeba iść dalej, do przodu. Po raku można żyć normalnie. Jestem tego najlepszym przykładem.

Historię paraolimpijki Róży Kozakowskiej przeczytasz TUTAJ

może Ci się spodobać
Kobieta jest zmianą.

Kobieta jest zmianą.

Właśnie tak, nie mylcie proszę z frazą “kobieta zmienną jest”. Zmianą, która powoduje, że postrzeganie świata oczami dojrzałej…
róża kozakowska

Złote piekło Róży Kozakowskiej

Jako dziecko przeżyła koszmar. Wychowała się w barakach, doświadczyła przemocy. W końcu straciła też zdrowie. Codziennie walczy z…

Dlaczego już nie jestem katoliczką?

Śledząc wydarzenia w Kanadzie, związane z odkryciem kolejnych masowych grobów dzieci zamęczonych w przymusowych szkołach prowadzonych przez Kościół,…