Dlaczego kobiety w branży filmowej zarabiają mniej niż mężczyźni? Dlaczego nie mogą liczyć na benefity, które bez gadania otrzymują faceci? Dlaczego nie tak łatwo zdobyć im sponsorów do swoich przedsięwzięć? Dlaczego płeć w filmowym świecie zawodowym wciąż robi różnicę?
Jeszcze przed ruchami #MeToo i #TimeisUP aktorki w Hollywood domagały się takich samych praw i przywilejów, jakimi cieszą się ich koledzy z branży.
W 2001 roku Sarah Jessica Parker została producentką wykonawczą serialu, w którym grała główną rolę. Gdy serial stał się hitem i pobił rekordy oglądalności, wykorzystała to jako kartę przetargową i udało się jej. Odtąd zarabiała trzy miliony dolarów za odcinek.
Jakkolwiek absurdalne wydawałyby się nam te sumy w branży filmowej, nie zmienia to faktu, że kobiety są w niej dyskryminowane. Dlaczego?
Próbowała to wyjaśnić w 2011 roku Jennifer Siebel Newsom w swoim dokumencie „Miss Representation”. Pokazała w nim, jak prezentowany przez mainstreamowe media poniżający wizerunek kobiet przekłada się na ich niewielką obecność na szczeblach władzy. Wtedy mówiło się, że tylko 16 proc. całego przemysłu mediowego jest w rękach kobiet. Czy dużo się od tamtego czasu zmieniło? O tym można się przekonać z kontynuacji tego dokumentu z 2019 roku „This Changes Everything” (niestety dostępny na razie tylko na amerykańskim Netfliksie).
Coś się zmienia
Jedna z bohaterek „Miss Representation” Geena Davies (genialna Thelma z filmu „Thelma i Louise”) założyła Institute for Gender Media Research, który zaczął działać na rzecz równości w branży mediowej.
Dobre praktyki w zakresie zwiększania udziału kobiet w przemyśle rozrywkowym oferuje Eurimages – system wsparcia Rady Europy, Irlandia (Screen Ireland), Norwegia (Norwegian Film Institute), Kanada (Telefilm Canada) i Nowa Zelandia (New Zealand Film Commission).
Z krajów najbliżej Polski dobrym przykładem jest Szwecja. Ubiegłoroczny Festiwal Filmowy w Göteborgu stał się pierwszym dużym festiwalem filmowym z listy A, który osiągnął pełny parytet płci, a jego program składał się z równej liczby filmów wyreżyserowanych przez mężczyzn i kobiety. Nie zdarzyło się to jednak ot tak. Festiwal poprzedziła kampania FiftyFifty by 2020 (Pół na pół do 2020), prowadzona przez Szwedzki Instytut Filmowy. Zainaugurowano ją na Festiwalu Filmowym w Cannes w 2016 roku, kiedy to instytut zobowiązał się, że do 2020 roku pieniądze na filmy realizowane za państwowe fundusze będą równo podzielone między reżyserki i reżyserów.
Szwedzki projekt odbił się echem na arenie międzynarodowej. Wszystkie festiwale filmowe klasy A (ale żaden azjatycki) zobowiązały się do tego, żeby była równa reprezentacja twórców obu płci pokazujących swoje dzieła. Nasz krajowy Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni też podpisał to zobowiązanie. Ciekawe jak się z niego wywiąże?
Niestety, nawet w tak feministycznej Szwecji plan nie do końca się udał. Nadal filmy, które wchodzą na ekrany w większości reżyserowane są przez mężczyzn. Od 2016 roku, kiedy w Cannes ogłoszono program, do roku 2020, ilość filmów pełnometrażowych, których reżyserkami lub scenarzystkami były kobiety utrzymywała się w Szwecji stale na poziomie około 30 proc. W 2020 roku, kiedy cel 50/50 miał być osiągnięty, tylko 6 z 25 szwedzkich premier pełnometrażowych było wyreżyserowanych przez kobiety.
– Ze wszystkich filmów, które mają premierę na jesieni wsparcia nie udzieliliśmy nawet połowie, ponieważ są to filmy, które powstają poza systemem dotacji – mówiła w wywiadzie dla szwedzkiej telewizji Anna Serner, główna koordynatorka kampanii FiftyFifty. – My jako społeczeństwo musimy osiągnąć wyższy stopień równouprawnienia, nie wystarczy, by jedna instytucja miała taki cel – skonstatowała.
Sytuacja w Polsce
W 2019 roku aktorka Sonia Bohosiewicz wypowiedziała się na temat dyskryminacji płacowej w polskim przemyśle rozrywkowym, co wywołało medialną burzę. Punktowała, że aktorki zarabiają 17 proc. mniej, niż ich koledzy po fachu. Rok później zapytana o to samo powiedziała, że literalnie nic się nie zmieniło: – „Jesteśmy jedną trzecią niżej” – mówiła.
O dyskryminacji w szkole reżyserskiej w Łodzi i w przemyśle wspominała też nieraz Maria Sadowska, reżyserka „Miasta kobiet” i „Wisłockiej”.
Jeszcze do niedawna reżyserka Agnieszka Holland, obok Márty Mészáros była jedną z nielicznych kobiet z naszego obszaru geograficznego, które w ogóle pojawiały się na festiwalach w Wenecji czy Berlinie. Dwie kobiety zasiadały na stanowisku dyrektorki Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej: Agnieszka Odorowicz (2005–2015) i Magdalena Sroka (2016–2017) – ale obie dystansowały się wobec haseł feministycznych, choć Odorowicz bywała na kolejnych Kongresach Kobiet. W latach 2000–2018 tylko 13 proc. reżyserek otrzymało granty na swoje produkcje – zarówno z PISF-u, jak i od prywatnych producentów.
Niemniej Barbara Białowąs, prezeska Stowarzyszenia Kobiet Filmowców i współautorka hitu Netfliksa „365 dni”, uważa, że jednak powoli w kwestii nierówności w branży filmowej coś się rusza.
– Od powstania Stowarzyszenia w 2014 roku zmieniło się parę rzeczy – mówi. – Przede wszystkim jesteśmy brane poważniej pod uwagę w kinie komercyjnym. Wcześniej kino mainstreamowe było niemal w 100 proc. zarezerwowane dla mężczyzn. Producenci bali się, że kobiety zawiodą, nie uniosą ciężaru odpowiedzialności finansowej. Teraz, mimo że nie zawsze udaje nam się finalnie reżyserować takie projekty, to o wiele częściej dostajemy tego typu propozycje. Przestano nas postrzegać wyłącznie jako autorki niskobudżetowych filmów realizowanych latami, pełnymi poświęceń dla jednego projektu. Teraz częściej widzą nas jako profesjonalistki, które warsztatowo niczym nie odbiegają od mężczyzn. Wciąż jednak jest przed nami bardzo dużo do zrobienia.
Kiedy Stowarzyszenie Kobiet Filmowców rozpoczęło działalność, problem nierówności w branży w zasadzie nie był zauważany. Gdy Stowarzyszenie zaczęło o nim mówić, gdy zaczęły pojawiać się teksty na ten temat, w samym środowisku filmowym był opór.
– Twierdzono, że szkodzimy kobietom podkreślając ich słabości, w myśl porzekadła, że złej baletnicy szkodzi rąbek od spódnicy, że niedoskonałości zawodowe chcemy usprawiedliwić płcią – wspomina Barbara Białowąs. – Część koleżanek z branży odmówiła dołączenia do stowarzyszenia filmowczyń, twierdząc, że to niepotrzebne. Jednak dziś, po panelach i konferencjach na branżowych imprezach i rzeczowym wypunktowywaniu problemów, gdy te w końcu zostały dostrzeżone i nazwane, przestano je trywializować, publicznie wyśmiewać, pojawiła się poprawność polityczna w mówieniu o nich, być może nie zawsze szczera, ale jednak. A kobiety z branży niegdyś nam niechętne, obecnie mocno angażują się na rzecz innych filmowczyń.
Dużym sukcesem SKF jest tytularna, autonomiczna nagroda Stowarzyszenia na Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film w Koszalinie. W tym roku trafiła ona do Grażyny Misiorowskiej za film „Maryjki”. Wartość nagrody wynosi 10 tys. zł.
– Teraz chcemy się skoncentrować na uregulowaniu prawnym kwestii macierzyństwa w naszej branży, bo na ten moment to jest samowolka – dodaje Białowąs. – Kobiety filmowczynie często odkładają decyzję o macierzyństwie, bo boją się, że wypadną z rynku. Każda z nas radzi sobie na własną rękę, często angażując całe rodziny na czas planu, czasem ponosząc wysokie koszty niań. A można by to łatwo rozwiązać systemowo – walczymy o wpisanie opieki nad dzieckiem w budżet filmowy. I walczymy ze stereotypami, że kobieta z dziećmi w branży filmowej jest mniej dyspozycyjna i mniej profesjonalna.
Obok wspomnianego Stowarzyszenia Kobiet Filmowców, w Polsce działa też Fundacja Gerlsy, założona przez aktorki Magdalenę Lamparską i Olgę Bołądź.
Rektorką Akademii Teatralnej już drugą kadencję jest Dorota Segda, która rozpoczęła walkę z fuksowaniem w krakowskiej szkole. Trzeba też wspomnieć, że pierwszy teatr prywatny w Polsce założyła Krystyna Janda.
Od niedawna, bo dopiero od dwóch lat, w Polsce działa też Fundacja HerDOC, której celem jest m.in. upowszechnianie kina dokumentalnego autorstwa kobiet, promocja twórczości kobiet, wspieranie kobiet i dziewczyn – a ich sztandarowym projektem jest coroczny międzynarodowy festiwal, prezentujący bogatą kobiecą twórczość filmową. Kolejna edycja odbędzie się w dniach 21–25 października 2021 roku w warszawskiej Kinotece.
A w Hollywood?
Nadal szału nie ma. Jak na razie tylko dwie reżyserki otrzymały Oscara – Kathryn Bigelow za „The Hurt Locker” (była żona Jamesa Camerona od „Titanica”) i Chloé Zhao ostatnio za „Homeland”.
George Miller, reżyser „Mad Max: Na drodze gniewu” przekazał film do zmontowania swojej żonie Margaret Sixel, znanej montażystce. Sixel początkowo opierała się mówiąc, że to film akcji, a ona dotąd zajmowała się raczej produkcjami dla dzieci. Miller jednak nalegał, bo stwierdził, że ona – jako kobieta-montażystka – może wnieść inny sposób postrzegania historii. Ostatecznie Sixel zgodziła się, a jej pracę doceniono – w 2015 roku dostała Oscara w kategorii najlepszy montaż.
Takich success story nie ma jednak wiele. Niemniej powoli pewne zmiany na lepsze zachodzą. Powstaje coraz więcej seriali i filmów wykreowanych i wyprodukowanych przez kobiety i dla kobiet. Mało tego, np.Reese Witherspoon dba również o to, żeby nawet powieści, na motywach których powstają seriale były autorstwa kobiet!
Ważne też, że powstaje również coraz więcej produkcji, gdzie głównymi bohaterkami są kobiety.
W Australii pierwszy sezon wyprodukowanego i wyreżyserowanego przez Jane Campion (reżyserkę słynnego filmu „Piano”) serialu „Top of the Lake” („Tajemnice Laketop”) dostał aż osiem nominacji do Emmy i statuetkę za najlepsze zdjęcia, a grająca w nim detektywkę od przestępstw związanych z wykorzystywaniem dzieci Elisabeth Moss, po otrzymaniu Złotego Globa, weszła do aktorskiej ekstraklasy. W serialu pojawia się też wiele innych kobiet, gra w nim m.in. córka reżyserki – Alice Englert, a także niezwyciężona wojowniczka z „Gry o tron” Brienne – Gwendoline Christie, w epizodzie zaś pojawia się sama Jane Campion, a w jednej z ról także siwa Nicole Kidman.
Podczas promocji drugiego sezonu Campion zauważyła, że dzisiaj najinteligentniejsze i najodważniejsze produkcje w branży, w tym te tworzone przez kobiety, powstają już nie w kinie, tylko w telewizji, dzięki współpracy z platformami streamingowymi.
W Hollywood Amazon Studios zapłacił 13 mln dolarów za prawa do filmu „Late Night”, którego scenarzystką i producentką jest Mindy Kaling, znana między innymi z serialu „The Mindy Project”. Główną rolę w tym filmie gra Emma Thompson, która poza znakomitą grą aktorską, może pochwalić się 10 napisanymi przez nią scenariuszami, na podstawie których zrealizowano m.in. „Rozważną i romantyczną” czy „Niania i wielkie bum”.
Na Netfliksie można obejrzeć też nowe dzieło Kaling – drugi sezon uroczego serialu o amerykańskiej nastolatce hinduskiego pochodzenia.
Przeczytaj tej autorki: Najlepsze seriale na upał
Shonda Rhimes. amerykańska scenarzystka (m.in. takie top produkcje jak: „Pamiętnik księżniczki 2: Królewskie zaręczyny”, „Crossroads – Dogonić marzenia”), założyła w 2005 roku własną firmę producentką Shondaland, która wyprodukowała pierwszą serię „Chirurgów”. Potem były już same hity – od „Scandal” aż do „Bridgerton” (już w partnerstwie z Netfliksem).
„Skandal” to siedmiosezonowa political fiction o bezkompromisowej Olivii Pope, romansującej z prezydentem, specki od politycznego PR-u.
Podobny w tonie jest sześciosezonowy serial „Madam Secretary” Barbary Hall o kobiecie-wiceprezydentce, która na koniec zostaje prezydentką.
Kolejne nazwisko warte zapamiętania to Amy Poehler – ostatnio wyreżyserowała „Moxie” (2021 r.) – familijny film o matce i córce i o tym, co dla nich obu znaczą feministyczne ideały. Nieśmiała 16-latka, zainspirowana buntowniczą przeszłością mamy i postawą nowej przyjaciółki, publikuje anonimowy zin na temat seksizmu panującego w jej szkole. Amy Poehler to aktorka, komiczka znana z „Parks and recreations” czy skeczy z Tiną Fey w „Saturday Night Live” (genialna parodia Hillary Clinton i Sarah Palin).
Postaci Reese Witherspoon raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Wielu pamięta ją zapewne z „Legalnej blondynki” czy innych komedii romantycznych, ale dziś to przede wszystkim łebska producentka: sama wyprodukowała część II „Legalnej blondynki” i kilka innych filmów, aż trafiła na perełki, które z miejsca stały się hitami – mowa o „Wielkich kłamstewkach” (dwa sezony, trzeci na ukończeniu) oraz serialu „Małe ogniska” (drugi sezon na ukończeniu). Ten ostatni jest współwyprodukowany zarówno przez firmę Witherspoon (Hello Sunshine), jak i Kerry Washington (Olivia Pope ze „Skandalu”).
– Kobiety scenarzystki, reżyserki i producentki pełnią ważną rolę – pokazują kobiecą perspektywę patrzenia na świat; problemy, z którymi często kobiety muszą się mierzyć oraz ich sposób działania – podsumowuje Agata Kostrzewa, medioznawczymi z UW. – Zwróciła na to uwagę Reese Witherspoon, w trakcie odbierania nagrody Woman of the Year, mówiąc że została producentką, bo irytowało ją, że w scenariuszach pisanych przez mężczyzn, kobiety zawsze pytały się mężczyzn, co mają zrobić w trudnej sytuacji. „My, kobiety, zawsze wiemy, co trzeba zrobić w kryzysowych sytuacjach” – mówiła.
Dzięki kobietom działającym w branży filmowej zmienia się sposób pokazywania bohaterek – mogą być wzorami dla dziewczynek i kobiet, być pewne siebie, stawiać czoła przeciwnościom i realizować swoje marzenia (a nie tylko stanowić dodatek do męskiej historii). Oliwia Pope ze „Skandalu” pokazała, że Afroamerykanka może zrobić świetną karierę, a Sara Howard z „Alienisty” – że można prowadzić z powodzeniem własną firmę, nawet w niesprzyjających okolicznościach. Te postacie zostały stworzone przez kobiety-scenarzystki – pierwsza przez Shondę Rhimes, druga – przez Ginę Gionfriddo.
Oby tak dalej.
Tej autorki: Seks w wielkim mieście – reaktywacja