Katarzyna de Lazari Radek
Katarzyna de Lazari Radek

O szczęście trzeba zabiegać

171 udostępnień
171
0
0

Większość z nas jest hedonistami, tylko nie zawsze sobie to uświadamiamy i nie zawsze mamy przestrzeń, aby ten hedonizm realizować – uważa dr Katarzyna de Lazari-Radek, filozofka i etyczka.

Emilia Baranowska: Zamiast spotkać się osobiście, skoro mieszkamy w jednym mieście, rozmawiamy telefonicznie, bo mamy nakaz ograniczania kontaktów. Polki wyszły na ulice bronić prawa do decydowania o sobie, prawa do godności. Wielu znajomych zostało zmuszonych do zawieszenia firm, wysłanych na postojowe, boimy się o zdrowie słabszych, bardziej narażonych na negatywne konsekwencje zachorowania na COVID-19. Czy w takich okolicznościach moralne jest rozmawianie o szczęściu?

dr Katarzyna de Lazari-Radek: Jasne, że powinniśmy rozmawiać o szczęściu, ponieważ szczęście to niezbędna część życia. Stan, którego wszyscy pragniemy, do którego dążymy, za którym tęsknimy. A im trudniejsze czasy, tym ważniejsze, by o szczęściu mówić, bo to właśnie może ułatwić nam przetrwanie trudnego okresu i pomóc przejść przez niego w możliwie najlepszej formie. Nasze życie teraz, widzę to po sobie i swoich znajomych, jest coraz trudniejsze. Stresowa sytuacja, jakiej obecnie doświadczamy, nikomu z nas nie służy, a końca tego stanu nie widać. Prognozy nie napawają optymizmem, więc jakoś musimy się ratować.

Jak rozumiem, w trudnych czasach rozmowy o szczęściu mogą odciągnąć nasze myśli od złych rzeczy, które dzieją się wokół nas. Porozmawiajmy zatem, zaczynając może od próby zdefiniowania tego, czym szczęście właściwie jest.

Tych definicji szczęścia istnieje przynajmniej kilka, ponieważ na poziomie filozoficznym spieramy się o nie dość długo, przynajmniej od czasów Platona i Arystotelesa. Ale skupmy się na trzech podstawowych. Zaznaczmy jednak, że nie będziemy tu mówić o szczęściu w rozumieniu trafu. Bo zdarza nam się przecież mówić: „Ale masz szczęście!”. Traf nie jest szczęściem, tylko pewnym przypadkiem, zdarzeniem od nas niezależnym. Oczywiście, czasami dobrze, żeby nam znienacka coś dobrego się przytrafiło. Jednak przyjmuje się, że w przeciwieństwie do trafu, szczęście jest czymś bardziej zależnym od nas, od naszej woli i od tego, jak traktujemy sami siebie, bliskich, inne istoty wokół nas.

Zacznijmy więc od pierwszej definicji z tych trzech podstawowych.

Najstarszą definicją szczęścia jest satysfakcja z życia. Mówi się o szczęściu jako satysfakcji, czyli o zadowoleniu, o ocenie. Arystoteles ponad dwa tysiące lat temu mówił, że o tym czy jesteśmy szczęśliwi, będziemy mogli powiedzieć dopiero u kresu swojego życia.

Współczesne badania psychologiczne wydają się jednak tego nie potwierdzać. Wskazują bowiem, że z odległej perspektywy nie jesteśmy w stanie prawidłowo ocenić swojego życia, gdyż o wielu sytuacjach po prostu zapominamy. Pół biedy, jeśli zapominamy o złych zdarzeniach, jeśli właśnie tych nie bierzemy pod uwagę, a pamiętamy tylko te dobre. Wówczas nasza pamięć szwankuje, ale powiedziałabym, że podążamy w dobrym kierunku, bo wciąż potrafimy być zadowoleni. A to zadowolenie przekłada się na nasz nastrój, na pozytywną psychologiczną część nas. Niestety okazuje się, że często jest odwrotnie. Zapominamy, co dobrego nam się przydarzyło. Dzieje się tak zwłaszcza w chwilach kryzysowych, kiedy wydarza się coś nieoczekiwanego, coś złego. Mamy wtedy tendencję do przywoływania właśnie tych złych rzeczy, do negatywnego oceniania naszego życia. Nie potrafimy sobie uświadomić, że oceniamy je błędnie, bo przecież zapamiętując tylko wyrywkowe złe zdarzenia nie pamiętamy tego, co dobrego nas w tym życiu spotkało.

Współcześnie dużo mówi się o tym, że receptą na taki negatywizm jest praktykowanie wdzięczności.

Na to, żeby praktykować wdzięczność, czyli przypominać sobie, co zdarzyło się dobrego, myśleć o tym, wspominać i w ten sposób niejako zapamiętywać te szczęśliwe chwile, kładziono nacisk już od dawna. Od stuleci takiej praktyce miała służyć modlitwa. Dziękowanie Bogu za różne łaski to nic innego, jak coraz powszechniej propagowane dziś praktykowanie wdzięczności. Czyli pomysł jest stary, ale wciąż aktualny, jedynie forma uległa nieznacznej modyfikacji. Swoją drogą, jeśli spojrzeć na rozmaite praktyki religijne z psychologicznego punktu widzenia, okaże się, iż wiele z nich było użytecznych. Mantra, różaniec, nieco mechaniczne, zdawać by się mogło, powtarzanie pewnych formułek, w gruncie rzeczy stanowiły pracę na umyśle, neurobiolodzy powiedzieliby „pracę na mózgu”, która w efekcie przynosiła uspokojenie, wspomagała koncentrację.

Posłuchaj: Medytacja wdzięczności – szkatułka wdzięczności

Mamy więc szczęście rozumiane jako zadowolenie z życia, spełnienie, a w kolejnych tłumaczeniach?

Klasycznie, czyli historycznie, drugą definicją szczęścia była przyjemność. Według niej być szczęśliwym to tyle, co doznawać przyjemności. Jak wiadomo przyjemność jest doświadczeniem chwilowym, związanym z odpowiednią pracą mózgu, dlatego niektórzy uważają, że przyjemność nie jest źródłem szczęścia, bo szczęście jest trwałą dyspozycją, a nie jakimś w tym życiu momentem.

I tak dochodzimy do trzeciej definicji…

W tej właśnie amerykański filozof Daniel Haybron definiuje szczęście jako taką dyspozycję do bycia w dobrym nastroju. Myślę, że ma rację. Szczęście rzeczywiście wydaje się zdefiniowane najtrafniej jako taka podwalina, możliwość zachowania dobrego nastroju. Natomiast przyjemność jest o tyle istotna, że jest niezbędnym elementem tego, żeby ten dobry nastrój podtrzymywać.

Wynikałoby z tego, że nie mamy chwil szczęścia i nie mówimy jak Faust „Chwilo trwaj, jesteś piękna”, tylko powinniśmy być ciągle w uczuciu szczęścia. To jest niewykonalne…

Rzeczywiście, to jest niewykonalne. Ale to dlatego, że tak rozumiane szczęście jest dyspozycją. Dyspozycja to jest taki element naszego charakteru, który się ujawnia, ale który nie trwa cały czas. Na przykład jedni mają dyspozycję do popadania w nostalgię, inni do denerwowania się. Ta dyspozycja nie zawsze jest aktywna, ale jest elementem charakteru, który nas definiuje. Jeden człowiek jest bardziej odważny, drugi bardziej tchórzliwy, trzeci ma tendencję do łatwego irytowania się. A niektórzy mają tendencję do bycia szczęśliwymi. Teraz dochodzimy do clou problemu – za dużo mówimy o szczęściu, a za mało o przyjemności. Szczęście i przyjemność to dwie różne rzeczy. Jako dyspozycja szczęście jest w pewnym stopniu zależne od tego, jaką pulą genów dysponujemy, jak zostaliśmy wychowani, w jakich warunkach dorastaliśmy. Jest niczym plastelina, którą trzeba ukształtować. A tym procesem, który kształtuje nasz nastrój czy tę dyspozycję są przyjemności. To, w czym znajdujemy ową Faustowską chwilę szczęścia, jest właśnie przyjemnością, nie szczęściem. Przyjemność, jeżeli się zadzieje, pozwala tej dyspozycji szczęśliwości się unaocznić. Bo ten entuzjazm, ta przyjemność i to szczęście niejako się scalają, jedno drugie dopełnia.

Z pani słów wynika, że tak zwani urodzeni optymiści mają większą szansę na bycie szczęśliwymi, a pesymiści zawsze będą widzieli trochę czarnego nawet w momentach, które inni określiliby jako niezaprzeczalnie przyjemne. Czy można jakoś tę mieszankę genową oszukać i nauczyć się bycia szczęśliwym mimo gorszej pozycji startowej?

Miejmy nadzieję. Wydaje się, że jak każdą dyspozycję, również i dyspozycję do bycia szczęśliwym możemy ćwiczyć. Niektórzy starają się mniej denerwować czy rzadziej irytować, inni pracują nad swoim lenistwem, zatem i negatywne nastroje można starać się niwelować w podobny sposób. Zaznaczmy jednak, że nie mówimy tu o nastrojach depresyjnych czy w ogóle depresji.

Nie, o smuteczkach…

No właśnie, o takim ogólnym nastawieniu do życia. A nad takim nastawieniem, myślę, możemy, choć być może w ograniczony sposób, pracować. Jak wiele rzeczy w życiu, tak i to wymaga jednak wysiłku. W psychologii pozytywnej mówi się czasem, że szczęście jest kwestią decyzji. Ale nie oznacza to, że powiem sobie: „Chcę być szczęśliwa” i staję się szczęśliwa. Muszę pracować nad swoim postrzeganiem rzeczywistości.

Wyobraźmy sobie, że przemienia się pani z naukowczyni w coacha, wchodzi do sali, w której znajduje się kilkadziesiąt różnych osób i ma im pani przedstawić receptę na bycie szczęśliwymi. Da się taką receptę stworzyć? Podać przepis na szczęście w kilku punktach?

Można dać wskazówki, ale nie można zaprogramować czyjegoś życia. Wiele zależy od naszych indywidualnych predyspozycji. Na szczęście, wiele wskazówek możemy czerpać z wiedzy biologicznej. Wszyscy jesteśmy odpowiednio wyposażonymi w cyklu ewolucji zwierzętami. Jako istoty społeczne potrzebujemy siebie nawzajem. Widać to bardzo wyraźnie zwłaszcza w czasie obecnej izolacji. Konieczność dystansowania się jasno uwidacznia, czego najbardziej nam brakuje. Dlaczego nastrój nam opada, stajemy się depresyjni? Ponieważ brakuje nam kontaktu, uścisków, przytulenia, tego wszystkiego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni jako ssaki. Ciężko nam zachować pogodny nastrój, gdy żyjemy w sposób niezgodny z naszą naturą – w odosobnieniu.

Dla tej samej, naturalnej, przyczyny, do dobrego życia potrzebujemy satysfakcjonującego seksu i smacznego jedzenia. Być może niektórym zdaje się, że to są drobne przyjemności, ale to właśnie one składają się na pobudzanie dyspozycji szczęśliwości każdego dnia.

Dalej – jesteśmy istotami rozumnymi, więc zadowolenie przynosi nam myślenie, szukanie sensu życia, odpowiedzi na pytanie, po co żyjemy. Nazwijmy to metafizyką. Nawet jeżeli ktoś nie wierzy w anioły i życie pozagrobowe, to i tak szuka celu swojego życia, sensu istnienia. To jest rzecz wspólna wszystkim ludziom. Nawet dzieci pytają: „Po co żyjemy?”. Zdaje się, że odpowiedź na to pytanie jest istotna, ponieważ u źródła tego pytania leży potrzeba czucia się użytecznymi. Chcemy dać coś dobrego innemu człowiekowi, innemu stworzeniu, planecie, chcemy coś po sobie zostawić. Myślimy o tym, jak poprowadzić życie, aby nie było bezcelowe.

Kiedy pani mówiła o przyjemnościach, o zaspokajaniu potrzeb biologicznych, seksie i konsumpcji, to pomyślałam przez chwilę, że szczęśliwy może być człowiek egoistyczny, skoncentrowany na tym, żeby jemu było przyjemnie, żeby jego ciało było dopieszczone. Koncentrujący czas i środki na sobie. A z tego, że pragniemy relacji i potrzebujemy być potrzebni wynikałoby, że człowiek pomagający, nastawiony na innych ma większą szansę być szczęśliwym. Da się to pogodzić?

Przede wszystkim jestem przekonana, że życie całkowicie egoistyczne jest życiem nieszczęśliwym i niespełnionym. Oczywiście, egoizmem nie jest zaspokajanie swoich potrzeb czy dbanie o siebie. Bycie samolubem to myślenie wyłącznie o sobie i podejmowanie decyzji wyłącznie ze względu na własne dobro. Egoista nie interesuje się potrzebami innych; można powiedzieć – nie odpowiada na potrzeby świata. Kto chciałby przyjaźnić się z kimś takim? Bycie dobrym dla innych, w tym zupełnie obcych, jest niekończącym się źródłem zadowolenia dla nas. Proszę pomyśleć, jak się czujemy, gdy udzielimy komuś pomocy, wsparcia… Uśmiech na twarzy, zadowolenie w środku! Mózg nas wspaniale nagradza za działania altruistyczne. Powinniśmy tylko częściej z tego czerpać.

Tej autorki: Neuropsycholog dr Alicja Czyrska radzi, jak dbać o mózg i tłumaczy, dlaczego zdarza nam się zapominać

Obecnie modna jest idea samoświadomości, samorozwoju. Czy pani zdaniem warsztaty, medytacje, kursy mające na celu rozwój świadomości, mogą nas wprowadzić na drogę do bycia szczęśliwymi?

Nigdy nie uczestniczyłam w żadnych sesjach coachingowych, więc trudno mi się tutaj wypowiadać. Ale spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, bo jest ciekawe. Słyszy się głosy, że coaching to trochę takie szachrajstwo. Mnie się wydaje, że osoby, które są rzetelnie przeszkolone, które są dobrymi psychologami, znają się na problemie, mogą pomóc. Skoro trener personalny potrafi pomóc w rzeźbieniu ciała, czemu coach nie miałbym pomóc w osiągnięciu lepszego życia? Sama znam osoby, które pomagają innym pozbyć się uciążliwych zahamowań, pracować nad pewnością siebie. Ale, ponieważ jest to obecnie modne, pewnie jest również cała rzesza tych, którzy nie mają przygotowania merytorycznego, nie potrafią pracować z innymi, ale chcą wykorzystać trend na rynku. W tym wypadku należy postąpić jak w innych dziedzinach życia, kiedy szukamy najlepszego lekarza czy doradcy podatkowego – popytać wśród znajomych, poszukać opinii w internecie, być ostrożnym.

Coachowie mówią, że kryzys może być trampoliną dla odważnych i przedsiębiorczych. Pani przekonuje, że szczęśliwe życie trzeba zaprojektować i postępować według tego planu. Ale żyjemy w niepewnych czasach. Trudno być teraz beztroskim i nastawionym optymistycznie. Czy mamy prawo narzekać, skoro świat wali nam się na głowę i nie dajemy rady?

Owszem, niektórzy poradzą sobie z kryzysem i wykorzystają czas. Ale nie wszyscy są równie „zaradni”. Z różnych przyczyn. Chciałabym podkreślić, bo wydaje mi się to naprawdę istotne: nie wszystko od nas zależy. Nie jest bynajmniej tak, że jesteśmy jedynymi kowalami własnego losu. Dostaliśmy określoną pulę genów i wychowanie, które nie zależały od nas. Zdarza się wypadek losowy. Czasami trzeba zrzucić z siebie brzemię odpowiedzialności za własne szczęście, nie obwiniać się. Nie każdy jest w stanie zmienić siebie, zmienić pracę, nauczyć się nowych rzeczy. Mówienie, że jak sobie nie poradzisz w kryzysie, to jest twoja wina, jest jakąś straszną pomyłką.

I brakiem empatii…

Tu nie chodzi nawet o brak empatii, tylko o nieumiejętność odczytywania faktów. Ktoś, kto wygłasza takie opinie pokazuje, że nie zna rzeczywistości, nie zdaje sobie sprawy, z jakimi problemami ludzie mogą się borykać.

Może zainteresuje Cię: Paweł Huelle: Na upływ czasu: łąka, obłoki i krem poziomkowy

Poszłyśmy na moment w kierunku nieszczęścia i smutków, ale wróćmy do meritum naszej rozmowy. W 2017 roku dostała pani grant na Uniwersytecie Yale na badania nad szczęśliwością w różnych kulturach i religiach. Co wynikło z tych badań?

Główny nacisk w tych badaniach położony był na różne religie. Okazało się, że w zasadzie każda religia łączy szczęście z pomocą innym. Przy czym pomoc jest traktowana jako obowiązek, nie wybór. Ogólny wniosek z tych badań był optymistyczny i niezaskakujący. Warte podkreślenia jest to, że często myślimy o innych religiach, że są różne od wyznawanej u nas, uważamy je za gorsze, mamy do ich wyznawców jakieś uprzedzenia. Tymczasem, jeśli chodzi o autentyczne wytyczne różnych religii to są one raczej spójne, mają wspólny pień.

A jak bada się poziom szczęścia obywateli w różnych krajach? Co ma wpływ na wysoki poziom zadowolenia narodów uznawanych za najszczęśliwsze?

Takie badania są prowadzone przez World Happiness Report, koordynowane przez amerykańskiego filozofa i ekonomistę Jeffreya Sachsa. Badani są obywatele różnych państw i od lat w rankingu najwyżej stoją państwa skandynawskie, a także Australia, Kanada, Niderlandy. Pod uwagę bierze się kilka elementów, w tym PKB, poziom zaufania – zarówno do innych obywateli, jak i do rządu, zaangażowanie społeczne. Okazuje się, że polityka wpływa nieprawdopodobnie na nasze szczęście, co zresztą dziś w Polsce dobitnie odczuwamy na własnej skórze, bo obecnie rodzima polityka jest jednym z głównych powodów stresu i kłótni. Jeżeli nie musimy myśleć o polityce, bo wszystko toczy się w sposób dla przeciętnego obywatela mało zauważalny, czujemy się dużo szczęśliwsi. Kolejnym elementem, w zasadzie jednoczącym wszystko to, co powiedziałam do tej pory, jest przeświadczenie, że ma się wpływ na własny los. Człowiek jest szczęśliwy wtedy, kiedy wie, że ma zagwarantowaną sferę wolności, może podejmować decyzje sam, ma przeświadczenie, że jego życie zależy od niego. Dlatego, na przykład, tak bardzo unieszczęśliwia system, w którym istnieje korupcja. Tracimy pozytywny osąd świata, kiedy wiemy, że to nie od naszych umiejętności zależy, czy otrzymamy pracę, dostaniemy się do wymarzonej szkoły.

Pisaliśmy kilka dni temu na SiedemÓsmych o krajach, w których dobrze żyje się kobietom. W których respektowane są prawa kobiet, w których kobiety traktowane są w podobny sposób jak mężczyźni, gdzie prowadzi się politykę równościową. Wymieniliśmy te same kraje – z północy Europy i Kanadę. Równouprawnienie równa się szczęściu obywateli?

Tutaj można mówić o poczuciu sprawiedliwości. To udowodnił Frans de Wall, który od kilkudziesięciu lat bada małpy, w tym człekokształtne. Proszę zajrzeć na stronę YouTube i wyszukać eksperyment behawioralny z udziałem kapucynek. Dwie małpki wykonują tę samą czynność, ale dostają za nią inną „zapłatę” – jedna ogórek, a druga winogrono. Warto zobaczyć reakcję tej, która dostała kawałek ogórka, zamiast słodkiego winogrona. Poczucie sprawiedliwości, które przejawia się naszym oczekiwaniem, iż za tak samo wykonaną pracę dostaniemy tyle samo co inni, jest jak najbardziej naturalne i to nie tylko w obrębie naszego gatunku.

Deklaruje pani, że jest hedonistką. Jak wygląda szczęśliwy dzień według Katarzyny de Lazari-Radek?

Zaczyna się od porannej kawy zaparzonej przez mojego męża, później ćwiczenia, następnie śniadanie z rodziną, praca, która sprawia mi przyjemność, słuchanie muzyki, bycie z bliskimi mi ludźmi, rozmowa z mamą, pielęgnowanie ogrodu, a zimą kwiatów, działania dla innych, no i oczywiście tulenie kota.

Myślę, że większość z nas jest hedonistami, tylko nie zawsze sobie to uświadamiamy i nie zawsze mamy przestrzeń, aby ten hedonizm realizować w drobnych działaniach każdego dnia. Oczywiście, czasami przydarzają nam się sytuacje, gdy o dobrym życiu nie może być mowy: choroba lub śmierć kogoś bliskiego, utrata pracy, wypadek. Szczęśliwie, jesteśmy wyposażeni w naturalny mechanizm homeostazy – umożliwiający nam powrót do sytuacji wyjściowej, do naturalnej równowagi emocjonalnej. To szalenie ważny mechanizm, bo żaden organizm nie jest w stanie przeżyć w ciągłym stresie, nie może funkcjonować w niekończącej się rozpaczy. Nawet jeśli teraz jest naprawdę źle, jeśli czujemy się głęboko nieszczęśliwi, jest szansa, że to uczucie przeminie. Sądzę, że trzeba się tej myśli trzymać.


dr Katarzyna de Lazari-Radek – filozofka, etyczka, wykładowczyni na Uniwersytecie Łódzkim. W pracy naukowej zajmuje się m.in. zagadnieniami: dobrostanu, szczęścia, altruizmu.

może Ci się spodobać

Moje ciało należy do mnie

O sekspozytywności i ciałopozytywności, o tym czym jest slut-shaming, a także dlaczego biczujemy się za nieidealne ciała i…