Ponoć upał nie sprzyja intelektualnym uniesieniom, niemniej nie znaczy to, że w upale pozostaje nam oglądanie wyłącznie odmóżdżających produkcji. Polecamy kilka seriali, które naszym zdaniem warto zaserwować sobie tego lata.
W czasie pandemii platformy streamingowe przeżyły renesans. Chyba już każdy na laptopie/iPadzie/komórce ma Netflixa, Playera, VOD czy HBO GO. I przy okazji wybór przyprawiający o ból głowy, a nowości pojawiające się niemal codziennie tylko go potęgują. Jak się w tym wszystkim połapać?
Seriale, przez to że powstaje ich tak wiele i w takim tempie, bardzo różni zarówno treść, jak i forma. Ja zawsze wybieram takie, które mają w sobie coś „ekstra” – albo piękne kadry („Biały lotos”), albo przesłanie (obserwacje, jak zmieniają się model rodziny czy też pozycja społeczna kobiet lub osób LGBT+). Kiedyś wszyscy oglądaliśmy to samo („Przyjaciele”, „Dr House”, „Seks w wielkim mieście”, „Ostry dyżur”) i to w tym samym czasie! Teraz nie tylko jest ogromna różnorodność, ale też jakość wizji się podniosła, odkąd platformy streamingowe konkurują ze sobą o widza. Seriale to „lustra przechadzające się po gościńcu” – tak samo jak kiedyś powieści ze słynnego porównania Stendhala, które ukazywały się w odcinkach w prasie codziennej.
HBO zaczynała jako jedna z pierwszych prywatnych stacji na świecie i miała opinię prekursora pokazującego to, czego nie śmiałaby pokazać telewizja publiczna. Dziś już nikogo nie szokuje luźna obyczajowość Carrie i jej przyjaciółek, ale jeszcze niedawno kontrowersyjnymi serialami były „Sześć stóp pod ziemią” czy „Rodzina Soprano”! Obecnie najbardziej liberalnym i promującym najszerszy wachlarz zmieniającego się świata (i technologii) zdecydowanie jest Netflix („Czarne lustro”, „Opowieści z San Francisco” czy „Sex education”) – dumny sponsor Pride Month i wspólnoty LGBT.
Mój ulubiony sposób na spędzanie upalnych letnich nocy to pachnąca świeca, a najlepiej kilka (w tym jakaś odstraszająca owady), lampka schłodzonego prosecco i mój wysłużony mini iPad.
Ostatnio pojawiło się kilka całkiem wyjątkowych serialowych nowości, zacznijmy jednak od klasyki.
Rodzicielstwo bez ściemy
Na VOD i HBO GO można obejrzeć brytyjską serię „Durrellowie” („Rodzina Durrellów”) – sagę o samodzielnej matce z kilkorgiem dzieci, która po śmierci męża szuka pocieszenia i lepszego życia na greckiej wyspie Korfu. Anglicy w Grecji – brzmi prawie jak „Mamma Mia!” i w sumie tak jest. Ale w przeciwieństwie do znanego musicalu, jest też typowy brytyjski sarkastyczny humor, zderzenie bądź co bądź z inną kulturą (Londyn vs. prowincja, na dodatek bardzo konserwatywna), a wszystko opowiedziane w niespieszny i ciepły sposób. Fanom serialu polecam też trylogię Geralda Durrella, na motywach której powstał serial (postać jednego z synów jest wzorowana na autorze).
Po fali „familijnych” sitcomów i seriali o sielance rodzinnej („Alf”, „Bill Cosby Show”, „Bajer z Bel-Air” czy „Cudowne lata”) z przełomu lat 80. i 90. w końcu pojawiły się komediodramaty ukazujące – zamiast idyllicznych scenek – raczej groteskę zmagań z osobami, z którymi wiążą nas więzy krwi.
Najciekawsze są produkcje nieamerykańskie – „Breeders” (dosłownie: hodowca czy rozpłodnik, ciekawe że w Polsce nie poważono się na tłumaczenie i zostawiono oryginalny tytuł) o parze z Londynu, która ma dwójkę dzieci i starzejących się rodziców w tle. Depresyjne, ciężkie klimaty okraszone błyskotliwymi dialogami, w których występują niecenzuralne słowa, ogląda się na przydechu, a na koniec dziękuje losowi, że to jednak nie o nas. Dla osób bezdzietnych serial reklamowany był wręcz jako środek antykoncepcyjny! W ostatniej serii nastoletni syn ucieka z domu i żąda, żeby ojciec, który ma problem z agresją, dostał sądowy zakaz zbliżania się!
Może zainteresuje Cię: Supertata w 7 filmowych odsłonach
Dwie inne propozycje to „The Letdown” i „Pracujące mamy” („Working Moms”). Akcja pierwszego serialu dzieje się w Australii, drugiego – w Kanadzie. Są wyjątkowe, bo pokazują jak poważnie traktuje się w tych krajach coś, co u nas jest fanaberią albo wymyślonym problemem – wsparcie dla świeżo upieczonych rodziców (nie chodzi o metrykę, bo wiek kiedy pojawia się pierwsze dziecko wydłuża się na całym świecie, w Polsce również, i 40-letnia „młoda” mama nikogo już nie dziwi). Rodziców, tak, obu płci, albo dwóch mam.
Seriale – mimo że traktują o wszystkich nużących i męczących sprawach związanych z wychowaniem małych dzieci – są lekkie i zabawne, a przy okazji pokazują, że wszystko jest konstruktem społecznym, a kwestia pielęgnacji niemowląt zmienia się szybciej niż ramówka w telewizji i mało osób tak naprawdę jest z tym na bieżąco. Dodatkowo poboczne wątki, konflikty pokoleń, ciekawe relacje z dziadkami (którzy bynajmniej nie zajmują się wnukami, jak się tego od nich oczekuje w naszym kraju).
W „The Letdown” bonusem jest Celeste Barber, która gra jedną z głównych ról – zapracowaną matkę trójki dzieci. Dziś Barber to komiczka, która parodiuje celebrytów na Instagramie – jest też nazywana Królową Australijskiego IG, bo jej profil śledzi ponad osiem milionów ludzi!
Z nieamerykańskich seriali o rodzinie bez ściemy warta polecenia jest również szwedzka „Rodzina Plus”, która z ironicznym humorem pokazuje nam zawisłości szwedzkiego tolerancyjnego raju i państwa opiekuńczego na tle tworzących się rodzin patchworkowych. Wszystkie te seriale pokazują jak instytucja rodziny ewoluuje razem ze zmieniającym się światem i wypadają naprawdę ciekawie na tle rodzimych produkcji z nadopiekuńczymi rodzicami czy obiadkami u dziadków. W „Rodzinie Plus” ciekawy jest wątek badań prenatalnych i oczekiwania być może na dziecko z zespołem Downa, które już się prawie nie rodzą w Szwecji z powodu dostępności aborcji.
Gdyby jednak ktoś chciał obejrzeć coś amerykańskiego, to jest i komedia „Współczesna rodzina” – w czasie realnej emisji ulubiony serial Baracka Obamy oraz dramat „Tacy jesteśmy” („This is us”) – pokazujący niecodzienną historię adopcji czarnoskórego dziecka przez białą parę w latach 70. Warte polecenia są „Scenki z życia” („Life in pieces”) – dosłownie scenki, bo ten miniserial miał krótkie odcinki, a jak na amerykańską produkcję był naprawdę zabawny.
Silne postacie kobiece
„Sisters” – kolejny australijski komediodramat, tym razem normalizujący inny nadal kontrowersyjny temat w Polsce – in vitro! Pewien lekarz chciał „pomóc” niepłodnym parom i przekazał swoje nasienie ponad… 100 dzieciom. Ojciec wyjawia to Julii na łożu śmierci, dzięki czemu Julia dowiaduje się, że ma dwie siostry: skłóconą z życiem gwiazdę telewizji Roxy i wiecznie spiętą prawniczkę Edie.
„Mare z Easttown” – ten nietuzinkowy serial o dziarskiej policjantce z amerykańskiej dziury jest w całości wymyślony, wyreżyserowany przez… mężczyzn. Grająca główną bohaterkę Kate Winslet zmaga się z traumą z powodu samobójstwa syna ze spektrum autyzmu. W serialu widzimy jak zadręcza się, czy jako matka zrobiła wszystko, żeby go od tego uchronić. I z przerażeniem obserwuje, czy wnuk nie odziedziczył „złego genu”. Córka lesbijka zaczyna randkować, a w miasteczku grasuje morderca młodych dziewcząt. Nie będę dalej spoilerować, zachęcam do obejrzenia tego realistycznego portretu. Winslet nie zgodziła się na żadne dublery i retusze, jak na gwiazdę Hollywood i standardowy blichtr filmów amerykańskich, gdzie nawet sponiewierana przez los ofiara ma perfekcyjny makijaż, to tu wygląda naprawdę jak tzw. normalna kobieta w średnim wieku i z powodzeniem może stać się ikoną ruchu body positive.
„Dziewczyny nad wyraz” („Bold Type”) – serial o tym, jak by obecnie wyglądała produkcja „Seksu w wielkim mieście” dla milenialsek wchodzących na rynek pracy. Ale co my tu mamy? Już nie toksyczną mobberkę jako szefową z „Diabeł ubiera się u Prady”, ale szefową idealną, która jest zawodową mentorką, lesbijkę zakochaną w muzułmance (ten motyw pojawia się też w trzeciej serii „Szpitala New Amsterdam”) czy poronienie i rak piersi u młodej dziewczyny. Przy okazji jest to ciekawy serial o zmieniającym się niezwykle dynamicznie świecie mediów, gdzie wszystko idzie w digital i papier wypierają podcast oraz lajki na Instagramie.
„Dziewczyna z doświadczeniem” („Girlfirend experience” – bardzo źle przetłumaczony polski tytuł, raczej chodzi o „doświadczenie posiadania dziewczyny”) – szczególnie polecam trzecią serię (można oglądać nie po kolei, bo każda seria ma zamknięte historie), która pokazuje jak świat sztucznej inteligencji można połączyć z luksusową prostytucją (transactional relationship jak piszą producenci). Takiego wydania homo digitalis jeszcze nie było w serialach.