feblik warsztaty rękodzieło
Marzena i Andrzej Kołodziejowie © Piotr Piskadło

Mieć Feblika do rękodzieła

41 udostępnień
41
0
0

– Ręce są zdolne do czegoś więcej niż scrollowanie ekranu smartfona. Mogą tworzyć – uważają Marzena i Andrzej Kołodziejowie, którzy wymyślili i prowadzą FEBLIK, platformę łączącą rzemieślników i artystów prowadzących warsztaty rękodzielnicze z ludźmi poszukującymi możliwości kreatywnego spędzenia czasu.

Emilia Baranowska: Co Wami kierowało przy wybieraniu nazwy? Bo to mało znane słowo, ludzie nie wiedzą, czego spodziewać się po tak nazwanym projekcie…

Marzena Kołodziej: Feblik to jest słowo, które kiedyś istniało, a teraz je przywracamy. Oznacza sympatię do drugiej osoby, do czegoś. Chcieliśmy, aby w naszym FEBLIKU też była taka chemia, chęć do wspólnego działania.

Nazwa została znaleziona przypadkiem w internecie i jej znaczenie spowodowało, że nam pasowała. Ponadto słowo to miało czystą kartę, nie jest ograne.

Andrzej Kołodziej: Mnie się to słowo spodobało, bo jest krótkie, wyraziste i dobre do nazwania czegoś, co budujemy od początku. Naszym celem jest powrót do tego, co kiedyś było bardzo popularne – do spędzania czasu z zajętymi rękoma. Więc zagospodarowanie starego słowa na użytek warsztatów twórczych wydawał nam się trafionym pomysłem.

Czym jest FEBLIK?

A.K: FEBLIK służy do łączenia ludzi poprzez spotkania. To portal warsztatów twórczych, rękodzielniczych, na którym kontaktujemy uczestników z prowadzącymi.

M.K: Tych, którzy szukają pasji albo chcą swoje pasje rozwijać łączymy z tymi, którzy chcą się nimi dzielić.

Skąd pomysł na taką platformę?

A.K.: Pomysł przyszedł do nas, gdy byliśmy na urlopie w górach. Na tym wyjeździe chcieliśmy sobie coś poukładać. Byliśmy zdeterminowani, żeby zacząć robić coś inaczej niż do tej pory. Któregoś dnia zatrzymaliśmy się na nocleg w Beskidzie Niskim. Natknęliśmy się tam na zakład stolarski. Zakład nie działał, bo było po sezonie, ale Marzena zadzwoniła do właścicieli i okazało się, że prowadzą warsztaty rzeźby w lipie. Postanowiliśmy wziąć w nich udział. Mocno nas to wciągnęło. Straciliśmy rachubę czasu.

feblik warsztaty sitodruku
Warsztaty sitodruku

Czego nauczyliście się na tych warsztatach?

M.K.: Ja chciałam wyrzeźbić dłoń. Stworzyć taką przestrzenną rzeźbę.

Ambitnie jak na początek…

M.K.: Tak. Niestety nastąpiło zderzenie pomysłu z możliwościami amatora, który pierwszy raz w życiu trzyma w ręku dłuto. Ale Ania Zając, która te warsztaty prowadziła, zaproponowała modyfikację mojego projektu – płaskorzeźbę z wystającym paluchem. Zrobiłam ją. Nie było to idealne dzieło, jednak dla mnie i tak główną wartością był czas spędzony w pracowni. Rzeźbiąc tym dłutkiem przez cztery godziny totalnie się wyłączyłam.

Dla nastawionego na wynik korpoludka fakt, że coś nie wyszło mu idealnie, musiał być swego rodzaju lekcją pokory?

M.K.: Musiałam skonfrontować swoje oczekiwania z miernymi umiejętnościami nowicjusza. Doceniłam ludzi, którzy potrafią tworzyć rzeźby przestrzenne. Jednocześnie sporo z tych warsztatów wyniosłam. Na przykład dowiedziałam się, że każde drewno ma swój kierunek, w którym musisz je obrabiać, bo inaczej nic z twojej pracy nie wyjdzie. Zyskałam wiedzę, zyskałam pewne umiejętności i świadomość, że na takich warsztatach nie ma znaczenia ani wiek uczestnika, ani pozycja zawodowa. Uczysz się czegoś dla siebie zupełnie nowego, więc jak w dzieciństwie, liczą się chęci, ciekawość, gotowość do poznania.

Warto przeczytać: Z korporacji na drzewo. Arborysta w pracy.

A.K.: Na tych warsztatach Marzena nie spełniła swoich oczekiwań, ja też zresztą nie zrealizowałem tego, co zaplanowałem, ale wyszliśmy z nich zadowoleni. Zaakceptowaliśmy fakt, że nasza praca była nieidealna. Ważne, że podjęliśmy się jej. Że spróbowaliśmy, coś stworzyliśmy własnoręcznie. Do dziś mam swoje dzieło na półce, choć w sumie nie ono – jak dla mnie – było najcenniejsze w tych warsztatach, ale właśnie czas spędzony na pracy manualnej. W naszych zawodach narzędziem pracy jest wzrok, umysł, ręce służą głównie do obsługi myszki lub klawiatury. Jestem inżynierem i zawsze mi mówili, że plastykiem raczej nie będę. W ten sposób powstała we mnie jakaś bariera, która sprawiła, że nawet nie spróbowałem nim być.

A jak już spróbowałeś, co wyrzeźbiłeś?

Wymyśliłem, że wyrzeźbię biegacza. A żeby było łatwiej, wyciąłem go z dykty. Za to podstawę misternie i żmudnie wyrzeźbiłem w drewnie.Dzięki wyobraźni i umiejętności prowadzącej, Ani, która z mojej koncepcji wyłuskała ideę i zaproponowała takie rozwiązanie, byłem w stanie ukończyć ten projekt. Finalnie jestem z niego zadowolony. A Ania pokazała nam na czym polega rola dobrego prowadzącego: ukierunkować, nie zniechęcić, zainspirować do rozwiązań, które na danym etapie umiejętności uczestnika są osiągalne. Skonfrontować fantazję z materią.

Ale nadal nie wiem, jak od tych warsztatów w Beskidzie doszliście do stworzenia FEBLIKA?

A.K.: Po powrocie do domu zaczęliśmy szukać podobnych zajęć w Warszawie. Okazało się, że jest ich sporo, ale bardzo ciężko jest je znaleźć.

M.K.: Nawet jeśli jakiś warsztat nam odpowiadał, nie mieliśmy pewności, że rzeczywiście oferuje coś wartościowego. Nie było możliwości weryfikacji takich ofert, nie istniała też żadna platforma, która skupiałaby takie oferty w jednym miejscu. Jako ludzie dość długo pracujący w korporacjach, zaraz zaczęliśmy układać cegiełki, myśleć jak by to wszystko usprawnić. I choć sami nie wywodzimy się ze środowiska rzemieślników, artystów, założyliśmy, że ludziom z tego środowiska moglibyśmy pomóc wejść w świat sprzedaży i marketingu.

może Ci się spodobać
Tomek Gruba, fot. archiwum prywatne

Co jest celem naszego istnienia?

O tym, kim jesteśmy i jaki jest cel naszej egzystencji, opowiada nam Tomek Gruba – organizator warsztatów mających…
po co nam poezja

Poezja? A po co nam ona?

Poezja kojarzy mi się z egzaltacją. Kiedy więc słyszę o pomyśle dwóch „robiących w słowie” dziewczyn Agnieszki Herman…