kobiety na wsi
© Adobe Stock

Kobiety na wsi – niezależne, pewne siebie, przedsiębiorcze

17 udostępnień
17
0
0

W czasach przedindustrialnych kobiety na wsiach zaprzęgano jako zwierzęta pociągowe, gdy na roli brakowało koni. Będąc w ciąży kobiety dźwigały, rodziły podczas wykopków w zagonie kartofli. Ogarniały dom, zagrodę, pracowały w polu i nie miały równego mężczyznom statusu społecznego. Wiele z nich uciekało do miast w nadziei na lżejsze życie. Dziś los kobiet na wsi zdaje się odmieni.

Uroki polskiej wsi zachwalali polscy wieszcze. Wsi spokojna, wsi wesoła! Który głos twej chwale zdoła? – pytał Jan Kochanowski. Z perspektywy kobiet wieś ta nie wyglądała jednak wcale tak sielsko i romantycznie. Owszem, poetycko wyglądało to mniej więcej tak:

Za tym sprzętna gospodyni
O wieczerzy pilność czyni,

Mając doma ten dostatek,

Że się obejdzie bez jatek;

Ona sama bydło liczy,
Kiedy z pola idąc, ryczy,

Ona i spuszczać pomoże;

Męża wzmaga jako może.

W rzeczywistości kobiety na wsiach obok dzieci stanowiły tanią siłę roboczą. Zależne od mężczyzn, wtopione w patriarchalną rzeczywistość, bez szans na rozwój, na poszanowanie ich praw i indywidualności, przyspawane do gospodarstwa, w którym władzę dzierżył ojciec, a potem synowie.

Czytaj także: Spadek po panach i chamach – przemocowe dziedzictwo

Czasy się jednak zmieniły. Wraz z rozwojem techniki, automatyzacją rolnictwa, gdy tężyzna fizyczna przestała odgrywać tak duże znaczenie jak dawniej, kobiety zaczęły zyskiwać coraz większą niezależność. Życie na wsi stało się łatwiejsze, bardziej komfortowe. Obecnie wiejska kobieta nierzadko tak samo jak mężczyzna wsiada na ciągnik, karmi zwierzęta czy ustawia dojarkę do dojenia krów. Podział na zadania siłowe typu zwalanie bel siana czy koszenie hektarów pola przestał być tak wyraźny, bo za ludzi większość tego typu ciężkich prac wykonują maszyny. Wraz z tym status kobiet na wsi się zmienia. Wiele z nich zostaje sołtyskami, wiele prowadzi własne przedsiębiorstwa, inne zajmują się domem i dziećmi, ale nawet i w tych rolach są już na innej pozycji niż ich matki czy babki.

Jak się zmienia polska wieś?

Jeden z raportów demograficznych z 2006 roku wskazywał na problem dużej migracji wiejskich dziewcząt do miast. Prognozowano w nim, że w perspektywie kolejnych 20–30 lat na roli zostaną sami kawalerowie, bo rosnące aspiracje kobiet wypychają je ze wsi. W miastach bowiem dziewczyny zyskiwały szansę na rozwój. Większa anonimowość tam panująca pozwalała im żyć tak, jak im się podoba, a nie jak na wsi, gdzie ksiądz z ambony wytyka, kto jak się prowadzi, kto się czym zajmuje, sąsiedzi łypią oceniającym okiem, a mała społeczność oczekuje, żeby szło się przez życie zgodnie z tradycją i konserwatywnymi normami.

Od 2006 roku minęło kilkanaście lat i wydaje się, że zapaść demograficzna na wsiach tylko się pogłębia. Nawet hojna polityka obecnego rządu (hojna według rządu) nie zdołała w tym względzie wiele poprawić.

Ale zmienić może to pandemia. Wraz z nią bowiem rozkwitła w naszym kraju moda na agroturystykę. Chęć kontaktu mieszczuchów z naturą – może nie do końca gotowych, by rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady – sprawia, że wieś staje się dla nich atrakcyjna. Tym bardziej że dzięki funduszom unijnym na wielu polskich wsiach poprawiono stan dróg, zmodernizowano gospodarstwa rolne, no i wciąż jest tam jednak mniej smogu niż w wielkich miastach.

Migracje ze wsi do miast (z powodu edukacji, za pracą itp.), w ogóle wyludnianie się wsi i ruch odwrotny, czyli napływ mieszczuchów na wieś powoli odmieniają polską wieś. Widać to najbardziej na przykładzie młodych (20-40-letnich) wiejskich kobiet.

Coraz więcej z nich zostaje sołtyskami (choć nadal jest to w większości zajęcie bez wynagrodzenia). W serialach częściej też pojawiają się postacie typu dzielna, wyemancypowana Solejukowa z „Rancza”, które stają się inspiracją dla „wieśniaczek” w realu.

Wielkie międzynarodowe agendy (jak ONZ) regularnie odbywają cykliczne komisje, w których wielokrotnie podnoszonym tematem jest sytuacja kobiet wiejskich. Dzięki wsparciu Unii Europejskiej również nasz rząd realizował wiele projektów mających na celu wsparcie i aktywizację zawodową kobiet na wsi – m.in. „Stereotyp a równe szanse kobiet i mężczyzn w środowiskach wiejskich”, w ramach którego powstała Akademia Kobiet Aktywnych (2007–2008). Dzięki zaangażowaniu w projekt, kobiety na wsiach stawały się lokalnymi liderkami, animującymi działania społeczno-gospodarcze na rzecz środowiska lokalnego, a potem z powodzeniem realizowały już własne inicjatywy – wiedziały jak szukać środków i sponsorów oraz jak działać na rzecz rozwoju lokalnego.

Ministerstwo rolnictwa zmieniło system dzielenia grantów tak, że teraz nawet małe koło gospodyń wiejskich ma do nich dostęp. Warto dodać, że do takiego koła nie należą tylko babcie, ale też młode dziewczyny, które świadomie, a nie z przymusu wybrały życie na wsi.

– Jest wieś w rozumieniu tradycyjnym – typowo rolnicza, wieś popegeerowska i wieś-sypialnia dla mieszczuchów, typu Jabłonna czy Zalesie pod Warszawą. Ale we wszystkich wsiach są kobiety, które np. żyją w wolnych związkach, nie ma już takiego wpływu Kościoła na ich życie, nie ma przymusu wychodzenia za mąż po skończeniu 20 lat itd. – twierdzi Joanna Warecha, dziennikarka specjalizująca się w tematach wsi, zwłaszcza wsi popegeerowskiej. – Koła gospodyń wiejskich były kiedyś głównym zapleczem gastronomicznym wójta – kobiety dostawały za wypieki garnek albo szybkowar, a jedzenie trafiało na wójtowe rauty. W końcu jednak babeczki zawalczyły o siebie. Wiele kół gospodyń wiejskich w konkursach kulinarnych otrzymuje nagrody pieniężne, a nie rzeczowe (rzeczone garnki). Kobiety wiedzą, czego potrzebują. Organizują wspólne wyjazdy (chociażby do spa), robią sobie warsztaty (np. z przygotowania sushi czy dań kuchni tajskiej). Naprawdę sporo się zmienia.

Życie na wsi oczami kobiet

Barbara Karczewska, lat 62, urodziła się na wsi, ale jako młoda dziewczyna wyjechała do miasta. Na wieś wróciła po 40 latach. Jako emerytka osiadła w Skiwach Małych na Podlasiu. Wieś, jaką zastała po swoim powrocie, jej zdaniem w niczym nie przypomina już tej, którą znała sprzed lat.

– Kobiety nie pracują już w polu, zajmują się raczej tylko domem i dziećmi. Wszystkie są mobilne, więc tym samym niezależne. Dużo mieszkających dziś na wsi kobiet to nie rolniczki tak jak ja, ale kobiety pracujące zawodowo w mieście. Chodzą do kosmetyczki, fryzjera, na siłownię itp. – opowiada. – Są też na wsiach rodziny, które nie mają nic wspólnego z rolnictwem – ludzie sprowadzili się z miasta, powykupowali stare domy, wyremontowali je i sobie mieszkają.

To, co Barbara chciałaby jeszcze na dzisiejszej wsi zmienić to zwiększyć integrację wśród wiejskich kobiet. Jej zdaniem obecnie ludzie za bardzo się od siebie izolują, a to niekorzystne. Widać to zwłaszcza tam, gdzie nie ma żadnych organizacji typu koło gospodyń wiejskich.

– Jak gdzieś jest koło, to jest lepiej – mówi. – Kobiety spotykają się w wiejskiej świetlicy i tam się organizują. Za środki unijne kupują sprzęt AGD i sprzęt do ćwiczeń, tak jest np. w Żurobicach, mają też ludowe zespoły – takie wiejskie śpiewaczki. Umilają sobie czas wyjazdami i biesiadowaniem.

Dobrą zmianą zdaniem Barbary jest to, że poprawiły się warunki życia na wsi (np. domy bez łazienki są rzadkością, posesje są zadbane, gospodarstwa wyposażone w sprzęty). Jeśli oboje małżonków prowadzi wspólnie gospodarstwo, to i pieniądze są wspólne. Poza tym nierzadko też jest tak, że gospodarstwo w ogóle jest własnością kobiety, bo to ona np. odziedziczyła je po rodzicach. Dlatego według Karczewskiej dziś patriarchat nawet mniej się uwidacznia na wsi niż w mieście. Choć oczywiście wieś wciąż nie jest wolna od patriarchalnych naleciałości, takich np. jak przemoc domowa.

– Ważne jest to, że kobiety wiedzą, gdzie mogą się zwrócić o pomoc i często to robią („Niebieska karta” ma zastosowanie) – uważa. – Choć są też i takie, które znoszą te upokorzenia w samotności, w obawie przed fałszywym wstydem. Mimo wszystko naprawdę dzieje się to coraz rzadziej. Młodsze pokolenie, kobiety tak mniej więcej do 50–55 roku życia, wnoszą najwięcej zmian, jest więc nadzieja, że wieś w kolejnych pokoleniach będzie jeszcze bardziej prokobieca.

40-letnia Honorata, żona rolnika, matka czworga dzieci (dwóch nastolatków oraz ośmio- i dwulatka), urodziła się i całe życie mieszkała na mazowieckiej wsi. Ona na wieś patrzy z pozycji kobiety, która żyje i pracuje w gospodarstwie, a nie mieszka na wsi, a pracuje w mieście. I z jej perspektywy rola kobiety na wsi sprowadza się głównie do prowadzenia domu i wychowywania dzieci, ale też pomagania np. przy obrządku bydła i innych pracach gospodarskich. Czy w jej oczach coś na polskiej wsi w ciągu ostatnich dekad się zmieniło?

– W gospodarstwie jest zawsze coś do roboty, więc raczej trudno tu realizować swoje pasje, bo brakuje na to czasu – opowiada. – Niemniej niewątpliwie moje życie na pewno jest lżejsze od życia mojej matki, a co dopiero babki! One pracowały o wiele ciężej. Teraz są półprodukty, nie musimy same robić masła czy śmietany, mamy sprzęty kuchenne i AGD, więc nie trzeba wszystkiego robić rękami itp. Ale nie jest też tak, że kobieta na wsi da sobie sama ze wszystkim radę. Praca przy maszynach rolniczych to zajęcie głównie dla mężczyzn. Ja np. tego nie potrafię. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby sołtysem została kobieta, ale i nie przeszkadza mi to, że akurat w naszej wsi jest mężczyzna. Tak samo, jak nieważne czy kobieta lub mężczyzna dzierży tekę ministra rolnictwa, ważne by była to osoba, która dobrze zna specyfikę wsi.

Obecnie Honorata jest w trakcie zakładania z koleżankami ze wsi KGW. Kobiety chcą pozyskiwać dotacje i robić coś wspólnie. Nie mają jeszcze skonkretyzowanych pomysłów, ale tych jest wiele. Najważniejsze, że będą się integrować. Razem spędzać czas.

Z kolei 40-letnia Joanna Smorczewska, matka trzech nastolatków, mieszka na podlaskiej wsi i jest szefową BK Motors Plus, firmy zajmującej się serwisem i utrzymaniem pojazdów. Z jej perspektywy dziś na wsi panuje równość – kobiety mają swoje pasje, pracę, dochody, są niezależne od mężczyzn.

– Ja prowadzę własną firmę, która pasuje bardziej mężczyznom, bo jest związana z naprawą pojazdów i wszystkim, co wiąże się z samochodami – opowiada. – Robię wszystko – od wypisywania faktur i zamawiania części, po rozmowy z zadowolonymi klientami – to jest dla mnie bezcenne. Pracuję ciężko, niejednokrotnie mam ręce utytłane smarem, ale pracuję na własnym i na własne.

Choć na wsi Joanny sołtysem jest mężczyzna, młody chłopak, który umie dogadać się i ze starymi, i z młodymi, Joanna nie wyklucza, że może sama kiedyś zacznie ubiegać się o stanowisko sołtyski.

– Głosuję w wyborach sama, nikt mi nie mówi, na kogo mam głosować – wyznaje. – Mąż nie wtrąca się w moje sprawy, jak chcę sobie kupić coś drogiego, nie muszę tego z nim konsultować, bo to są moje pieniądze. Mamy za to wspólne pasje, np. jeździmy na motorze w weekendy na wycieczki – niedaleko mamy Białowieżę. Jakby podniósł na mnie rękę, od razu bym odeszła, bo skoro by zrobił to raz, to zrobiłby i kolejny. Można chyba powiedzieć, że jestem feministką. Dla mojej 17-letniej córki te sprawy są oczywiste – kobieta jest równa, jest wolna, może robić, co chce i nie ma tematu. To już inne pokolenie. Córka chce studiować medycynę albo kosmetologię i próbować życia w mieście – oczywiście jej to ułatwimy. Ale będę się cieszyć, jak synowie przejmą po mnie zakład i zostaną na wsi. Teraz dużo mi pomagają i uczą się współpracować – dodaje.

Zuzanna Słomińska, lat 35, matka dwojga małych dzieci, na wieś uciekła z miasta 10 lat temu. I jak twierdzi, nie żałuje tej decyzji. Uważa, że klimat wsi odpowiada jej bardziej niż ten miejski, choć oczywiście dostrzega, że na wsiach wciąż dużo bardziej niż w miastach utrzymują się jeszcze patriarchalne i konserwatywne tendencje.

– Mieszkałam w kilku miejscach – m.in. na wsi na Lubelszczyźnie i na wsi podwarszawskiej – widzę różnice w mentalności i zachowaniach – opowiada. – Okolice Warszawy, pomimo większej samodzielności i decyzyjności kobiet, niestety nadal obfitują w zachowania mocno nacechowane indoktrynacją religijną – na zasadzie, że dziecko będzie ochrzczone/pójdzie do komunii, bo „co ludzie powiedzą”. I to pomimo że rodzice dziecka albo do swojego kościoła nie chodzą, albo są rozwodnikami w kolejnym związku – generalnie nie wyznają na co dzień wartości swojego Kościoła. Lubelszczyzna pod tym względem jest dość podobna, z tą różnicą, że więcej tam mizoginii i seksizmu. Będąc młodą kobietą nie byłam w stanie załatwić wielu rzeczy z okolicznymi rolnikami (będąc sama wykształconym rolnikiem z dyplomem), bo większość z nich chciała rozmawiać z „mężem”. Informacja, że w kwestii zamówień siana czy owsa to ja jestem osobą, która podejmuje decyzję i to moja decyzja jest wiążąca, ewidentnie wprowadzała ich w stan niedowierzania. Dopiero po długim czasie przyzwyczajali się do faktu, że to kobieta z nimi rozmawia i dokonuje wyborów. Partner, zajmujący się dzieckiem (bo ja byłam na zajęciach) wzbudzał zaskoczenie lub zachwyt (jakby to było coś niesamowitego, że zajmuje się własnym dzieckiem).

Zuzannę na wsi denerwują niektóre rozmowy z sąsiadkami. Gdy te pytają np. co zrobiła mężowi na obiad, a ona odpowiada, że nic, bo jej się nie chciało albo że jak wróci, sam sobie zrobi, bo ona nie ma czasu, słyszy wtedy: „No ale jak to obiadu nie zrobiłaś? Przecież on po pracy wróci, zmęczony będzie i musi odpocząć…” – i ręce jej opadają. Opadają, bo mimo przekonania rozmówczyń o równouprawnieniu, te dalej stawiają kobietę w roli matki Polki, która po etacie wraca i robi kolejny etat w domu, a pan małżonek odpoczywa.

– Mam wrażenie, że musi minąć jeszcze pokolenie lub dwa, żeby kobiety (szczególnie na wsiach) zaczęły traktować swoich partnerów/mężów jak jednostki dorosłe i w pełni odpowiedzialne również za to, co dzieje się w ich rodzinach – mówi Słomińska. – Nie spotkałam jeszcze rodziny (odkąd mieszkam na wsi), gdzie panowałoby takie totalne równouprawnienie – w sensie babka wraca z pracy, mąż wraca z pola i to ona siada na kanapie, a on leci ogarnąć dzieci do spania, robić spis zakupów, sprawdza czy wszystkie opłaty za szkołę dzieci poszły w terminie albo wie, kiedy dziecko będzie mieć zdjęcia w przedszkolu/szkole. Owszem, kobiety mnóstwo osiągnęły na wsi – mechanizacja również się tu przyczyniła – ale nie w rozumieniu podzielenia obowiązków między partnerów sprawiedliwie, tylko po prostu kobieta ma swoje zainteresowania i prowadzi biznesy, a oprócz tego koordynuje życie rodzinne, zabezpiecza potrzeby dzieci i męża.

Zdaniem Słomińskiej, na polskiej wsi jeszcze wiele jest do poprawy. Bo niby wpływ Kościoła jest mniejszy niż kiedyś, ale nadal kler jest mocno obecny w życiu wsi, a ksiądz to pan. No i wciąż na wielu polskich wsiach jest wiele biedy…

– Mieszkamy niecałe 20 km od Warszawy, a mam sąsiadów, którzy nie mają w domu ani łazienki, ani bieżącej wody – mówi. – Więc nie przesadzałabym z tym, że warunki na wsi tak się zasadniczo poprawiły. Dla jednych być może tak, dla innych niekoniecznie.

Z pewnością reforma ekonomiczna po 1989 roku, wejście Polski do UE, a także przed- i poakcesyjne migracje ludności za granicę i do miast wpłynęły na zmiany na polskiej wsi. Wieś ta nie jest już taka sama jak 20 czy 30 lat temu. Dostęp do technologii i nowych technologii, unijne programy strukturalne, bardziej równościowe prawo UE oraz oferta mediów (seriale) skierowane do ludności wiejskiej, poszerzyły świadomość w wiejskich społecznościach. Zmienia się postrzeganie wsi przez samą wieś i przez mieszczuchów. Wraz z tym wszystkim zmienia się też życie wiejskich kobiet. W jednych częściach Polski te zmiany następują wolniej, w innych szybciej. Najważniejsze, że są już takie wsie, a w nich takie kobiety, które mogą żyć po swojemu, niezależnie i się rozwijać. I że takich miejsc i takich kobiet jest coraz więcej.

Tej autorki: Jak wychować chłopca feministę?

może Ci się spodobać
danuta wawiłow rupaki

Danka od Rupaków

Na jej wierszach wychowało się wiele pokoleń Polek i Polaków. Była postacią niezwykłą – utalentowaną i wrażliwą. W…

Dobre duchy z Gostynina

Ilu zwierzętom może pomóc sześć osób? Kilku, kilkunastu? Historia gostynińskiej Fundacji dla Zwierząt Animal G(h)ost (woj. mazowieckie) pokazuje,…