Dużo dzieci, dużo zwierząt, dużo siebie i… mało mężczyzn – brzmi przepis na dobre życie pisarki i scenarzystki Katarzyny Gacek. O drodze, jaką przebyła w poszukiwaniu sensu życia, o tym, co ostatecznie tym sensem się okazało i jak wiele z jej życia znajdziemy w jej powieściach, autorka kryminałów opowiada w rozmowie z Beatą Pawłowicz.
Beata Pawłowicz: Magda, miła pani weterynarz, bohaterka Twoich książek W jak morderstwo i najnowszej Zemsta ze skutkiem śmiertelnym, mówi: „niewiele mnie było w tym małżeństwie”. A Ciebie dużo było w Twoim małżeństwie? Ile w losach tej bohaterki analogii do Twojego związku?
Katarzyna Gacek: Ta książka jest oparta na faktach, czy raczej – na emocjonalnych faktach. Bardzo dużo jest tam o mnie. Moja bohaterka jest mną od pierwszego tomu do trzeciego, który właśnie powstaje. I tak jak ja, na początku nie wie, że jej w tym małżeństwie nie ma. Nie wie, co się z nią dzieje, nie umie tego nazwać. Ma wręcz poczucie, że prowadzi idealne życie. Kompletnie nie zastanawia się nad sobą, nad swoimi potrzebami. Mało tego, kiedy one się pojawiają, jak wówczas gdy marzy o powrocie do zawodu, a mąż jej zabrania, to nie walczy o swoje, nie buntuje się. Po prostu zgadza się zostać w domu i opiekować dziećmi.
W końcu jednak idzie do pracy?
Tak, ale nie jest to decyzja przemyślana, świadoma, tylko akt desperacji. Bo ona zaczyna podejrzewać, że mąż ją zdradza i boi się, że finansowo zostanie na lodzie.
W małżeństwie oduczyła się podejmować decyzje?
Tak. Sama miałam zresztą podobnie. Byłam niepewna siebie, nie ufałam sobie, czułam się słaba. Nie podejmowałam decyzji, bo z góry zakładałam, że podjęłabym tylko złe. Chciałam mieć jak najmniej do czynienia z prawdziwym życiem. W efekcie, kiedy zostałam sama, nawet zapłacenie za gaz i prąd było problemem. Broniłam się przed tym do tego stopnia, że zdjęto mi liczniki. Ta utrata samodzielności to nie była wina mojego męża. To nie on mnie ubezwłasnowolnił. Zrobiłam to sobie sama, na własne życzenie.

Jak kobieta ze słabości przechodzi w siłę? Ponoć kobietom macierzyństwo dodaje wiary w siebie?
No nie wiem, mnie raczej tę wiarę odebrało. Cały czas wydawało mi się, że nie daję rady, że jestem fatalną matką. Inna sprawa, że nie miałam za wiele czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Przy trójce dzieci, dwóch psach i trzech kotach przestrzeń na jakąkolwiek refleksję prawie nie istniała. Mam wrażenie, że macierzyństwo wpycha nas na tory, po których poruszamy się wahadłowo. I żeby nastąpiła jakaś zmiana, musi nastąpić działanie z zewnątrz, ktoś musi przestawić zwrotnicę. W życiu Magdy pojawił się trup, który zmienił trajektorię jej ruchu. W pierwszym tomie, W jak morderstwo, Magda nabiera wiary w siebie, bo udaje jej się rozwiązać zagadkę kryminalną. Tak więc, kiedy okazuje się, że mąż ją zdradził – rozstaje się z nim.
To rozstanie było konieczne? W jakiej sytuacji staje się konieczne?
Jeżeli w małżeństwie nie jest dobrze, jeżeli kobieta wycofuje się ze swoich potrzeb emocjonalnych, tak jak Magda, jeżeli nie istnieje w związku i z tego powodu cierpi, to uważam, że należy się rozstać. Ale decyzja o tym wcale nie jest łatwa. Poza tym takie osoby jak Magda, które przez lata tkwiły w niesatysfakcjonującym układzie, najczęściej myślą o sobie, że są słabe. Gdyby tak nie myślały, już dawno by odeszły. Zresztą nawet jeśli w końcu odchodzą, potem często żałują swojej decyzji. Dlatego właśnie na początku drugiego tomu Magda żałuje swojej decyzji o rozstaniu. Siebie, a nie męża, który przecież ją zdradził, obwinia za rozpad rodziny.
Zapewne wiele kobiet może się z Twoją bohaterką zidentyfikować.
Jesteśmy przyzwyczajone do tego, że wszystko, co złe w naszych związkach, to nasza wina. A kiedy się rozwodzimy, znaczy, że nie potrafiłyśmy związku utrzymać… Na szczęście w drugiej części Magda zaczyna rozumieć rzeczywiste powody rozstania się z mężem. Widzi, że to było dobre, było konieczne.
Co ją do tego zrozumienia doprowadza?
Dzieje się tak, bo prowadząc kolejne śledztwo w sprawie morderstwa, znowu odnajduje w sobie siłę i energię, i zaczyna sobie ufać.
Ona nabiera wiary w siebie dzięki rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, a Ty nabrałaś jej dzięki tworzeniu tych zagadek?
Trzeba choć trochę uwierzyć w siebie, żeby cokolwiek zrobić ze swoim życiem. Jeśli podejmujesz jakąś decyzję, to nawet nie dlatego, że wiesz, iż dasz sobie radę, lecz dlatego, że masz nadzieję, że dasz. Ja, kiedy zostałam sama, nie miałam nawet tej nadziei. Ale potem stopniowo zaczęłam dostrzegać, że sprawdzam się jako autorka. To mnie zakotwiczyło, pomogło mi. Powoli rodziła się we mnie myśl, że może jednak nie jestem kompletnym „przegrywem”.