śmierć dziecka
© Adobe Stock

Gdy umarł mój syn, umarłam wraz z nim

34 udostępnień
34
0
0

„Jeśli sam tego nie doświadczyłeś, nigdy nie mów matce, która straciła dziecko, że rozumiesz jej ból. Nie rozumiesz”. O traumie i doświadczeniu żałoby po śmierci syna opowiada Ewa Chojnacka, założycielka SiedemÓsmych.

Izabela Marczak: Pamiętasz dzień, w którym dowiedziałaś się o śmierci syna?

Ewa Chojnacka: Tego dnia nigdy nie zapomnę. 25 grudnia, święta Bożego Narodzenia 2017 roku. W Kanadzie, gdzie mieszkałam, była jeszcze Wigilia. W Polsce zaczął się pierwszy dzień świąt. Wracaliśmy właśnie z mamą i moim młodszym synem Kubą z kolacji świątecznej u mojego brata. Z nieba sypał biały puch, jakby anioły trzepały kołdry pełne pierza. Wokół nas, mimo nocy, było biało, ale widoczność słaba, więc skupialiśmy się na wypatrywaniu czerwonych punktów przed nami, żeby bezpiecznie za nimi podążać. Choć prowadził mój syn, ja też koncentrowałam się na drodze. Nie zwracałam więc uwagi na dzwoniący telefon. Pomyślałam: „Odbiorę, jak dotrzemy do domu. Pewnie ktoś dzwoni z życzeniami”. Pozostało nam dosłownie kilka kilometrów, a ten telefon ciągle dzwonił. W końcu poddenerwowana odebrałam. To było połączenie z Polski…

I usłyszałaś: „Pani syn nie żyje”?

Zdanie wypowiedziane tak zwyczajnie, spokojnie, po polsku. A jednak znaczenie tych słów zupełnie do mnie nie dotarło. Rozłączyłam się. Wciąż jechaliśmy, ale świat dla mnie się zatrzymał. Nie rozumiałam… To musiała być jakaś pomyłka. Umysł nie ogarniał, ale ciało ogarnął paraliż. Niewidzialna obręcz ściskała mi gardło. Nie wiem, ile czasu upłynęło, gdy dotarło do mnie, że Kuba krzyczy: „Mamo telefon dzwoni – nie słyszysz?!”. Tym razem dzwonił policjant.

Twój syn, Błażej, popełnił samobójstwo, stąd policja?

Nie wierzyłam w to. Głos w telefonie mówił: „Pani syn się powiesił”, a ja nie rozumiałam. Wydawało mi się, że ktoś mówi w jakimś obcym języku… Zakończyłam połączenie. Umarłam.

Dojechaliśmy do domu. Bezpiecznie. Przez te ostatnie kilometry dusiłam w sobie krzyk. Dopiero gdy przekroczyłam próg domu, upadłam na podłogę i zaczęłam wyć. Tego nie da się opisać, opowiedzieć. Mój system nerwowy nie był w stanie unieść otrzymanej wiadomości. Rozsypał się. Tylko krzyczałam i krzyczałam.

Odległość między Kanadą i Polską jest duża. Nie mogłaś natychmiast jechać na miejsce…

To było najgorsze. Chciałam być z moim synem. Już, natychmiast. Chciałam go ratować, przytulić, ocalić. Nie wierzyłam. Wciąż nie wierzyłam, że to, co mówią, to prawda. Były święta. Nie mogliśmy dostać biletów lotniczych do Polski. Minęło kilka dni, zanim nam się udało. W tym czasie… W zasadzie nie wiem, co działo się przez ten czas. Nie spałam, nie jadłam. Czuwałam, analizowałam, płakałam. W środku mnie szalała burza, miliony pytań bez odpowiedzi. Na zewnątrz – zupełne otępienie. Do końca z tyłu głowy tlił mi się cień nadziei, że to może zły sen. Że jak dotrę do Polski, wszystko okaże się jakimś koszmarnym nieporozumieniem.

A gdy już zobaczyłaś syna?

Byłam na lekach uspokajających. Bez nich chyba nie dałabym rady. Powtarzałam sobie w głowie: „Musisz dać radę. Zawsze byłaś silna. Błażej był dumny z takiej mamy. Dasz radę”. Ale kiedy w zakładzie pogrzebowym zobaczyłam Jego ciało w rozsuniętym czarnym worku, pękłam. To koniec – przemknęło mi tylko przez głowę. Koniec wszystkiego.

Dla matki śmierć dziecka to wyjątkowa trauma… Pamiętam, jak podczas uroczystości pogrzebowej rzuciłaś się na trumnę przed jej zamknięciem. Wydawało się, że nic do Ciebie wtedy nie dociera, że jesteś tylko Ty i on. Reszty świata nie ma.

Tak było. Patrzyłam na niego zachłannie i chciałam zatrzymać czas. Nie chciałam, by odszedł na zawsze. Był ubrany w marynarkę z butonierką, spodnie i koszulę – zestaw, który wspólnie wybieraliśmy zaledwie dwa miesiące wcześniej. Pamiętam, jak żartował wtedy, że chciałby ją nosić jak starsi panowie – z apaszką pod szyją… Został ubrany tak, jak chciał. Był taki przystojny. Wyglądał, jakby spał. Patrzyłam na niego, chcąc zatrzymać jego obraz jak najdłużej. Byliśmy tylko On i ja. Mój kochany syn, mądry doradca, wspierający młody mężczyzna, dobry człowiek.

Odszedł w wieku 25 lat?

Dokładnie w tym samym wieku, w jakim zmarł jego ukochany ojciec. Choć zmarł, gdy Błażej był jeszcze mały, mam wrażenie, że syn całe życie za nim tęsknił.

Jak radziłaś sobie potem?

Po pogrzebie chciałam jak najszybciej wracać do domu. Każdy dzień był gorszy od poprzedniego. Jedyna myśl, która przewiercała mój mózg, to ta, że mój syn nie żyje. Pokój hotelowy to nie miejsce do rozmyślań na temat życia i śmierci. Chciałam być w domu, gdzie mogłabym krzyczeć, płakać albo błąkać się bez celu. Po powrocie do Kanady w zasadzie przestałam wychodzić z domu. Nie byłam w stanie patrzeć na szczęśliwe, uśmiechnięte twarze. Drażnili mnie ludzie, unikałam kontaktu z nimi. Szukałam odosobnienia. Nie potrafiłam też rozmawiać o śmierci Błażeja ze znajomymi. Byłam przekonana, że oni i tak by tego nie zrozumieli.

Chyba nie wiemy, jak się zachować, jak reagować w takiej chwili.

Fakt. Zresztą sama nie wiem czy jakiekolwiek reakcje ludzi były w stanie wywołać u mnie coś innego niż irytację czy złość. Szlag mnie trafiał, gdy słyszałam: „Czas leczy rany” albo „Nie zmienisz przeszłości, trzeba żyć dalej”, czy też „Rozumiem doskonale, co czujesz, mój dziadek niedawno zmarł”. Chciałam im wszystkim krzyczeć: „Gówno rozumiesz!”. Nigdy nie mów matce, która straciła dziecko, której dziecko popełniło samobójstwo, że rozumiesz jej ból. Jeśli nie przeszedłeś, nie przeszłaś przez to samo, gówno rozumiesz.

Warto przeczytać: Samobójstwo – warto o tym rozmawiać

Ale nie krzyczałaś?

Krzyczałam w środku. Na zewnątrz mnie nie było. I raczej nie mówiłam innym, jaką śmiercią zmarł Błażej. Chyba z obawy przed społecznym ostracyzmem. Samobójstwo to wciąż temat tabu. Akt napiętnowany kulturowo, religijnie. Niby miałam w nosie innych, ich zdanie, ich opinie, ale… bałam się chyba, że swoimi ocenami ludzie naruszą pewną świętość. Ja utożsamiałam się z bólem Błażeja. Myślałam, jak bardzo musiał być zagubiony i nieszczęśliwy, że zdecydował się na tak drastyczny krok. Z jakimi demonami musiał walczyć, jak bardzo cierpieć. Łączyłam się z nim w tym bólu i nie dopuszczałam, by ktoś zbezcześcił tę przestrzeń niewłaściwym słowem, zdaniem, oceną.

Dramatycznie szukałam połączenia z synem, kontaktu z nim. Codziennie chodziłam nad jezioro. Wpatrywałam się w otchłań wody, w horyzont, gdzie woda łączy się z niebem, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że smagnięcia wiatru na mojej twarzy to całusy od mojego dziecka. Tylko kontakt z naturą dawał mi ukojenie. A tęsknota była rozdzierająca. Poczucie pustki, braku, ogromna dziura w sercu wydawały się nie do zasklepienia.

Ile czasu trwał ten stan?

Najgorszy był pierwszy rok, właściwie dwa. Dziwiło mnie, że ludzie żyją, pracują, radują się, kiedy mój syn nie żyje! Kiedy ja nie chcę żyć.

Teraz w grudniu będzie czwarta rocznica śmierci Błażeja. Już wiem, że ból i wewnętrzny smutek nigdy mnie nie opuszczą. Ale… musiałam nauczyć się żyć bez mojego dziecka. Od nowa.

Miałaś dla kogo żyć. Był przecież jeszcze Kuba, Twój drugi syn…

To prawda. Ale cierpiąc, stajesz się egoistyczny. Wydaje ci się, że jesteś tylko ty i twój ból; i żaden świat poza tobą nie istnieje. Wiedziałam oczywiście, że Kuba, który właśnie wkroczył w wiek dojrzałości, cierpi. Stracił kogoś, kto był dla niego superbratem, przyjacielem, powiernikiem, autorytetem. Oczywiście staraliśmy się ze sobą rozmawiać, wspierać się nawzajem, ale myślę jednak, że każde z nas przeżywało tę stratę samotnie, w swój własny niewyobrażalnie bolesny sposób. Kuba był dla mnie motywacją, by wstawać z łóżka. To dla niego ukrywałam pod okularami zapuchnięte od płaczu oczy, dla niego się uśmiechałam. On robił dla mnie to samo. Pomiędzy nami była tragedia. Na szczęście ona nas nie rozdzieliła, lecz pogłębiła więź między nami. Dziś wiemy, że zawsze, w każdej sytuacji możemy na siebie liczyć.

Czy w takim stanie, o jakim opowiadasz i w jakim się znajdowałaś, jest miejsce dla partnera w związku? Czy też on przestaje się liczyć, podobnie jak wszystko inne?

W dużej mierze zależy to od partnera. Natomiast dla mnie w owym czasie najważniejszy był Kuba i to, w jaki sposób mogliśmy wspólnie przepracowywać traumę. Miałam jednak szczęście, że mogłam liczyć w tym okresie na mojego partnera. Był przy mnie, kiedy chciałam pomilczeć lub wypłakać się, albo porozmawiać. Był gotowy słuchać bez komentowania, oceniania i bez rad. Rozumiał, gdy często wybierałam samotność zamiast jego towarzystwa. Mieszkanie pod jednym dachem z osobą pogrążoną w ciężkiej żałobie wymaga dużo wyrozumiałości i cierpliwości. Nie zawsze udaje się utrzymać relację, nie zawsze można wrócić do stanu sprzed tragedii, a zbudowanie nowego wspólnego życia może zająć sporo czasu.

Wspomniałaś, że nie chciało Ci się żyć…

Moje życie nie miało sensu. Nie widziałam żadnego celu. Żyłam jedynie dla Kuby. W tym życiu jednak nie było mnie. Była wyłącznie czarna rozpacz. Ból i smutek. Nieustannie myślałam o Błażeju, szukałam z Nim kontaktu. Raz nawet umówiłam się na spotkanie z medium. Wiem, wariactwo, ale nie dla mnie, nie wtedy. Poszłam do psychologa, bynajmniej jednak nie po to, by sobie pomóc. Po co sobie pomagać? Przecież to bez sensu – myślałam. Przede wszystkim chciałam poznać umysł Błażeja, chciałam dowiedzieć się, co się w Jego głowie działo w ostatnich miesiącach życia. I oczywiście winiłam siebie. Za to, że nie dostrzegałam, jak się zmieniał, że nie rozpoznałam sygnałów, jakie wysyłał i że przez to cierpiał w samotności.

Ale czy te sygnały wysyłał? Ludzie, których bliscy popełniają samobójstwo, często mówią, że nie dostrzegli żadnych zmian w ich zachowaniu, w nastroju. Że ci dobrze się maskowali.

Tak, czytałam o tym w suicydologicznej literaturze, a mimo to zadręczałam się myślą, jak mogłam nie dostrzec tych sygnałów. W nieskończoność analizowałam ostatnie nasze wspólne chwile tuż przed świętami, gdy Błażej przyleciał do Kanady odebrać kanadyjskie obywatelstwo. Może byłam zbyt zaaferowana przygotowaniami do świąt i nie wyczuwałam, że coś jest nie tak? W grudniu 2016 roku chciał wyjechać z Kanady do Polski, miał tam dziewczynę, chciał się usamodzielnić. Powiedziałam: „Jeżeli tego chcesz, jedź. Będę Cię wspierać. Jeśli ty będziesz szczęśliwy, to i ja będę”. Wyjechał. W międzyczasie widywaliśmy się. Potem nieustannie zastanawiałam się, czy to była dobra decyzja. Może gdybym go nie puściła, gdyby był przy nas…? Gdyby, gdyby, gdyby! To „gdyby” mnie wykańczało. Czasami wyobrażałam sobie, że Błażej nadal mieszka w Polsce. Takie oszustwo na chwilę pomagało. Niestety na krótko.

Co Cię wyrwało z tej matni?

Myślę, że złożyło się na to wiele czynników. Po pierwsze, był Kuba, po drugie, był Błażej. Otworzyłam się na duchowość i poczułam, że Błażej wciąż jest, tylko w innym, niedostępnym dla mnie wymiarze. Jeśli przyjąć, że wszystko jest energią, to śmierć jako taka nie musi oznaczać końca, zerwania więzi.

A ja Błażeja czułam. Czułam jego obecność. Wypatrywałam znaków tej obecności. I je znajdowałam. Zwłaszcza gdy byłam blisko natury.

Pamiętam jak pewnego wietrznego dnia, siedząc przy oknie zauważyłam maleńkiego ptaszka, który mimo że był szargany przez wichurę, zdołał utrzymać się na parapecie. Otworzyłam drzwi, myśląc, że spłoszę maleństwo, ale on przyfrunął na moją wyciągniętą rękę. Pozwolił się zabrać do domu. Zawołałam Kubę. Głaskaliśmy go długo i mówiliśmy do niego. Po pewnym czasie otworzyłam okno i ponownie posadziłam na parapecie. Ptaszek jednak nie chciał odlecieć. Stał i przyglądał się nam. Na pobliskim drzewie zauważyłam jeszcze dwa takie same ptaszki. Przycupnęły na targanej wiatrem gałęzi. Pamiętam, że powiedziałam wtedy: „Leć, Błażejku, będzie dobrze, tam czeka na Ciebie tata i dziadek”. I dopiero wówczas, gdy pozwoliłam mu odejść, odfrunął. Dosiadł się do pozostałych ptaszków, a po chwili wszystkie trzy odleciały razem.

„Należy pozwolić dziecku odejść. A my musimy żyć dalej” – przemknęło mi wtedy przez myśl.

Dużo było takich znaków?

Ja szukałam ich wszędzie, więc je znajdowałam. Ale niektóre z nich były tak silne, że trudno było ich nie zauważyć. Na przykład ten z lipcowego popołudnia.

Akurat były 20. urodziny Kuby. Zorganizowaliśmy dla bliskich garden party. Siedzieliśmy na tarasie, rozmawialiśmy, obserwowaliśmy pływające po jeziorze łódki. W pewnym momencie na horyzoncie pojawiła się ciemna plama. Obiekt zbliżał się w naszym kierunku. Gdy był już całkiem blisko, okazało się, że to ogromny ptak, wyglądem przypominający orła. Ptak usiadł na gałęzi drzewa w naszym ogrodzie, dokładnie naprzeciwko nas. W dziobie miał rybę. Zamarliśmy. Kuba wstał i podszedł bliżej. Nikt z nas nawet przez chwilę nie wątpił, że to Błażej przyniósł bratu prezent na urodziny.

Ale tę łączność z Błażejem poprzedziły wizyty u psychologa, zaczęłaś też przyjmować leki antydepresyjne?

Spotkania z psychologiem uznałam za jałowe, więc szybko z nich zrezygnowałam. Zaczęłam za to przyjmować leki i szukać grup wsparcia dla osób pogrążonych w żałobie po stracie bliskich. Szukałam pomocy, bo wiedziałam, że Błażej nie chciałby tego, żeby jego mama pogrążała się w rozpaczy. A jednak mnie samej z tej rozpaczy nie udawało się wyrwać. Miałam dużo szczęścia, bo znalazłam grupę dedykowaną matkom, które straciły dzieci w wyniku samobójczej śmierci. Spotkania odbywały się raz w tygodniu. Robiliśmy na nich rundkę, podczas której każda z nas mogła opowiedzieć o tym, co czuje, co się z nią dzieje, co przeżywa. Słuchałam opowieści innych cierpiących matek, ale gdy przychodziła moja kolej, potrafiłam tylko płakać. Nie mogłam wyartykułować ani słowa. Minęło sześć tygodni. Każdy przebiegał w podobny sposób. W końcu coś się zmieniło i opowieść wylała się ze mnie. Poczułam oczyszczenie, ulgę, a nawet radość. Jakbym nagle zrzuciła z siebie ten straszny ciężar, który od wielu miesięcy odbierał mi dech.

Wiedziałaś, że te kobiety rozumieją?

Kobiety zupełnie obce, a jednak totalnie bliskie. Łączyła nas podobna tragedia, poczułam z nimi szczególną więź, szczere zrozumienie i wsparcie. Rozmawianie o traumie wciąż było trudne, ale przynajmniej wiedziałam, że jestem wśród swoich, że nie muszę się czuć skrępowana, że nikt nie będzie oceniał mnie ani mojego syna. Tak naprawdę ta grupa dała mi siłę, aby znów zacząć żyć.

Ale, tak jak już wspominałam, na ten powrót do życia złożyło się wiele czynników. Miałam miłość Kuby i bliskich. Mieszkałam w otoczeniu natury, więc odbywałam spacery po lesie, medytacje nad brzegiem jeziora, czytałam lektury na temat duchowości. To wszystko razem sprawiło, że przez tę zalewającą mnie ciemność zaczęły przedostawać się promyki słońca. No i wiedziałam, że jest ze mną Błażej. Czułam Go.

Jak wygląda to „nowe” życie? Co to właściwie oznacza?

Teraz dzielę swoje życie na dwa etapy: „z Błażejem” i „bez Niego”. Nowe życie to życie bez Błażeja, więc nigdy nie będzie już takie samo jak było, gdy żył. Ale może też być dobrym życiem. W którym obecne będą radość, miłość i szczęście. Wiem, że Błażej by sobie tego życzył. Wiem też, że chce, abyśmy z Kubą wypełnili pustkę po nim tym, czego jemu nie udało się zrealizować. Byśmy przetransformowali smutek w radość. Byśmy o siebie dbali, troszczyli się. Coraz częściej rejestruję momenty, gdy nie muszę już wkładać maski uśmiechu, lecz ten uśmiech jest w stu procentach autentyczny. Są też chwile wspomnień o Błażeju, które nie wywołują potoku łez, lecz uśmiech właśnie.

Żeby przejść przez stan żałoby i w pewnym momencie go zakończyć, chyba sam czas nie wystarczy, trzeba w to włożyć sporo pracy?

To prawda. Podobnie jak z depresją. Sama nie przejdzie. Trzeba brać leki, iść na terapię, przepracować pewne kwestie. Ja i Kuba musieliśmy przepracować traumę. Musieliśmy też uświadomić sobie, że potrzebujemy pomocy i tej pomocy poszukać. Często myślę o Błażeju i jemu podobnych mężczyznach, którzy po tę pomoc nie sięgają, którzy uważają, że ze wszystkim muszą poradzić sobie sami. Nie pozwalają sobie na okazanie słabości, na wyrażenie bólu, smutku. I jeszcze ten chory wzorzec męskości, który mówi: „chłopaki nie płaczą”, który tak naprawdę powoduje, że chłopaki nawet jak płaczą, to tego nie pokazują, udają, że jest dobrze.

Paradoksalnie, żeby wyjść z depresji czy z żałoby nie trzeba heroizmu, trzeba pozwolić sobie na słabość i zaakceptować to, że potrzebujemy wsparcia innych.

Żałoba zmienia człowieka?

Bardzo.

Jak zmieniła Ciebie?

Nauczyłam się żyć z raną. Można na tę ranę nałożyć różnego rodzaju balsamy, żeby się nie jątrzyła, mniej bolała, ale mam świadomość, że ta rana nigdy do końca się nie zabliźni. A czasami – dla mnie na przykład w każde święta – będzie się otwierać i krwawić. Z drugiej strony, trauma związana ze śmiercią dziecka sprawiła, że musiałam wiele rzeczy w swoim życiu przewartościować, inaczej na to życie spojrzeć. Zatrzymać się w pędzie, dostrzec to, co naprawdę w życiu ważne. Dziś nie boję się śmierci. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Nie zamartwiam się tym, co może wydarzyć się w przyszłości. Staram się czerpać radość z każdej drobnej rzeczy. Koncentruję się na pozytywach. Stałam się też bardziej asertywna. Otaczam się wyłącznie ludźmi z dobrą energią. Szukam wartości. Nie interesuje mnie bylejakość. W ogóle myślę, że stałam się lepszym człowiekiem i wiem, że zawdzięczam to Błażejowi.

Dziś, gdy na ciebie patrzę, niejednokrotnie zastanawiam się skąd w Tobie tyle energii, tyle optymizmu?

Życie wiele razy dało mi w kość, ale te doświadczenia były też cennymi lekcjami. Zawsze podnosiłam się z kolan, więc robię to i tym razem. Obiecałam to Błażejowi. Chcę zaoferować światu i ludziom tyle, ile tylko mogę z siebie dać. Czuję, że mam tutaj jakąś misję do spełnienia. Ale też i sama postanowiłam czerpać dla siebie z tego życia tyle dobra, ile się da. Bo życie jest zbyt krótkie, by je marnotrawić. Powtarzam sobie codziennie, że zasłużyłam na dobre, szczęśliwe życie. Że jestem tego warta. Kocham siebie, szanuję i taki sam stosunek mam również do innych ludzi.

Co powiedziałabyś dziś tym, którzy są świeżo po stracie kogoś bliskiego?

Nie wiem. Sama nie chciałam słuchać żadnych słów pocieszenia czy „mądrych” rad, więc nie będę ich tu udzielać. Nikt tak naprawdę nie wie, jak czuje się osoba, która straciła kogoś bliskiego. Każdego łączy indywidualna więź emocjonalna z tym zmarłym i każdy przypadek zerwania tej więzi jest inny.

Wiem na pewno, że żałobnik potrzebuje czasu – nie dlatego, aby czas wyleczył rany, bo tak się nie dzieje, ale po to, aby dana osoba mogła oswoić się ze swoim bólem, z cierpieniem. Życzyłabym każdemu, kto stracił bliską osobę, aby znalazł swoją drogę powrotu do równowagi. I żeby pamiętał, że w procesie żałoby nie funkcjonuje pojęcie „normalne czy nienormalne”. Każda reakcja, zachowanie, czy stan, w jakim się taki ktoś znajduje, każda wybrana przez niego droga jest OK.

Błażej lubił mówić: „Będzie lepiej”. To akurat mogę dziś za nim powtórzyć.

Może zainteresuje Cię: Jak poradzić sobie z żałobą?

może Ci się spodobać
Agata Ośmiałowska-Brzostowska

Stacja Czułość

Gdy kogoś z naszych bliskich dopada rak, po pierwszym szoku i załamaniu, następuje mobilizacja sił do walki. Czasami…