dzieci hipisów
© Adobe Stock

Dzieci hippisów – wygrani czy ofiary pięknej ideologii

57 udostępnień
57
0
0

Hippisi – kojarzeni z wolnością, swobodą seksualną, życiem w komunach, ze stylem boho i rozwianymi przez wiatr włosami. Jak żyło się ich dzieciom? Na kogo wyrosło potomstwo kolorowych „dzieci kwiatów”? 

Przełom lat 60 i 70 XX wieku. Dziś ten okres i powstałą wtedy kulturę kontestacyjną najczęściej wspominamy poprzez pewne kluczowe dla niej postacie, wydarzenia, obrazy: musical „Hair” Miloša Formana, protesty przeciwko wojnie w Wietnamie (John Lennon i Yoko Ono w wielkim łożu) i aresztowanie tam guru hipisów Allena Ginsberga, występy Janis Joplin, Jima Morrisona i Jima Hendrixa na Woodstock czy kopenhaska Christiania zamieniona dziś na lunapark.

O dziwo, mimo „żelaznej kurtyny” hippisowskie ideały trafiły także nad Wisłę. Dzięki rozgłośni Wolna Europa i radiu Luxemburg, dzięki klubom Międzynarodowej Prasy i Książki, gdzie można było przy kawie z fusami albo herbacie na spodku przeczytać zagraniczne czasopisma. Stamtąd m.in. Agnieszka Osiecka czerpała inspiracje do swoich tekstów, które potem śpiewała w Opolu Maryla Rodowicz, ustylizowana na hippiskę („Kolorowe jarmarki”).

Komuna nie komunizm

Jednym z „etatowych” polskich hippisów był Kamil Sipowicz, mąż nieżyjącej już piosenkarki, Kory. Co prawda w okresie rozkwitu tej subkultury w Polsce Sipowicz miał jeszcze mleko pod nosem, ale później napisał gruby tom pt. „Hipisi w PRL-u”.

Bardziej faktograficzną pozycję na ten temat przygotował pracownik katowickiego IPN-u, Bogusław Tracz (“Hippisi, kudłacze, chwasty. Hipisi w Polsce w latach 1967 -1975”), jednak obie książki pokazują, że na początku władza ludowa z aprobatą patrzyła na hipisów (byli wszak lewicowi), dopiero później uznała, że ich idee nie za bardzo zbieżne są z hasłami socjalizmu.

Hippisi byli przede wszystkim ruchem antystemowym, także więc anykomunistycznym – chcieli stworzyć utopijne komuny, które zakładały stworzenie wspaniałego społeczeństwa bez polityki, bez wojska, bez wojen. Chcieli komuny, nie komunizmu.

Za komuny zaś był obowiązek meldunkowy, obowiązek służby wojskowej, każdy miał „budować socjalizm”, pracując na etacie. Tymczasem wraz z pojawieniem się syntetycznych narkotyków na zlotach hippisów liczyło się głównie ćpanie – przyznaje to i Sipowicz, i Tracz.

Z czasem więc władze komunistyczne zaczęły traktować hippisów jak pasożytów i narkomanów, którzy żyją na koszt państwa. Ci zaś, w ponurej epoce realnego socjalizmu, głosząc hasła wolności, pokoju i miłości, pokazywali, że można żyć inaczej, a przynajmniej że warto spróbować. W Polsce na pewno nie byli ruchem masowym, jak na Zachodzie, ale zostawili trwały ślad w sztuce i wielu innych dziedzinach życia.

Fakt, że hippisami byli kiedyś współcześni polscy marszałkowie sejmu (dziś o zgoła odmiennych niż dawniej poglądach) – Marek Kuchciński (pseudo „Członek”) i Ryszard Terlecki, który nie tylko był niegdyś chłopakiem Kory (w internecie można obejrzeć ich zdjęcia z lat 60-tych!), ale też nieformalnym liderem krakowskich hippisów (ksywa Pies), raczej nie wystawia tej grupie laurki, ale też i nie można oceniać całego ruchu po wybranych jednostkach.

Hippie rodzicielstwo

Tym bardziej, że z tego samego środowiska krakowskich hipisów, co Terlecki wywodzi się także Jacek Ostaszewski. Ten, który wraz z Markiem Jackowskim (pierwszym mężem Kory) jesienią 1971 roku założył grupę Osjan, grającą psychodeliczną muzykę instrumentalną z elementami etnicznymi. Córka frontmana – Maja Ostaszewska, dziś znana aktorka, często opowiada w mediach o swoim hipisowskim domu, w którym panowała niezwykła atmosfera.

Ostaszewski był zafascynowany Dalekim Wschodem, odnalazł się w buddyzmie – i w podobnym duchu wychował swoje dzieci (m.in. od urodzenia żywione były wegetariańsko). Mai i jej rodzeństwu rodzice okazywali dużo miłości, uwagi i troski. Wspólnie z dziećmi spędzali wakacje, ojciec z racji zawodu zabierał je na koncerty. Budowali w dzieciach poczucie własnej wartości, dawali im dużo wolności, a to z kolei uczyło ich odpowiedzialności.   

Czytaj także: Kobiety rocka: czarodziejki i czarownice – lata 70.

To jednak, że rodzice byli fantastyczni, nie oznaczało jednak, że dzieciństwo ich dzieci było całkowicie różowe. W wywiadach Maja wspominała, że dzieci z klasy nie akceptowały różnic, jakie dzieliły ją od reszty uczniów. Często z tego powodu spotykały ją spore nieprzyjemności. Jako dziewczynka nie wpisująca się w znany wszystkim szablon, przeżywała z tego powodu ciężkie chwile, nawet akty dyskryminacji. Raz dzieci pobiły ją i zrzuciły ze schodów, tylko dlatego, że jako jedyna w klasie nie chodziła na religię. Straszyły ją piekłem, księdzem. Nie podobało się im też, że nie nosiła bistorowego fartuszka czy warkoczyków jak inne dziewczynki (była ogolona na jeża). Poczuła wtedy, co znaczy odrzucenie w grupie. Fakt, że rodzice przerobili z nią ten temat, nie zostawili jej z tym odrzuceniem samej, sprawiło, że z outsiderki stała się liderką. To, co początkowo dzieci w niej odrzucały, później w wieku nastoletnim, zaczęło im imponować. Mimo wszystko wydarzenia z wczesnych lat młodzieńczych wyczuliły Maję na nietolerancję i złe traktowanie.

Z domu aktorka wyciągnęła też miłość do buddyzmu. Dziś nie wyobraża sobie bez niego życia. Stał się on dla niej drogą do jedności ze wszechświatem. Pozwala jej też w zachowaniu dystansu do różnych spraw, m.in. do pracy.

Jest mi łatwiej, kiedy wiem, że moje aktorstwo nie jest istotą świata. Kiedy będę umierać, nie będzie ważne, ile dobrych ról zagrałam, ale w jakim stanie umysłu jestem i jak w tej sytuacji potrafię pomóc sobie i najbliższym – mówiła w wywiadzie dla gazety krakowskiej.

Ale hippisowskie dzieciństwo Mai Ostaszewskiej jest jednym z niewielu przykładów na  to, że wielbiący wolność hippisi nadawali się na rodziców. Dla wielu z nich pójście własną ścieżką było ważniejsze niż wszystko inne. A dzieci? Dzieci często stawały im na drodze do samorealizacji czy oświecenia.

Dzieci hippisów

W  nowym serialu Netlixa „Firefly Lane” pojawia się wątek hipisowskiej matki. Ta nawet nie udaje, że wychowuje córkę. Ciągle naćpana, otoczona przypadkowymi mężczyznami, w zasadzie nie zauważa dziecka. Jakimś cudem jednak to dziecko dorasta.  I w dorosłym życiu bynajmniej nie stacza się, lecz zostaje znaną prezenterką i dziennikarką. Ale hippisowskie dzieciństwo odciska na dziewczynie ślad. Ta ma żal do matki i boryka się z dużymi problemami emocjonalnymi. Waha się też czy sama powinna mieć dzieci.  Skoro jej matka nie podołała tej roli, jak jej miałoby się to udać?

Z podobnym żalem i pretensjami do matki mierzy się słynny pisarz, autor „Cząstek elementarnych”, Michel Houellebecq. Jego matka żyła w komunie i nieszczególnie interesowała się tym, co dzieje się z jej synem. Michel co prawda nie został porzucony sam sobie, bo ostatecznie jego wychowaniem zajęła się babka, ale wydarzenia z dzieciństwa zaowocowały u niego przekonaniem, że ruch hipisowski i rewolucja obyczajowa zniszczyły relacje międzyludzkie, doprowadzając do upadku wartości rodzinne.

Czy hipisi w ogóle wychowywali swoje dzieci? Czy robiły to całe komuny? Czy było to wychowanie bezstresowe, dziś krytykowane za to, że nie stawiano w nim dzieciom żadnych granic? Z pewnością nie było to wychowanie stricte przemocowe. Hipisi raczej nie stosowali przemocy, kar i dyscyplin, zwykle pozostawiali dzieci samym sobie. Rzecz w tym, że owe pozostawienie, nie wynikało z troski o potrzeby dziecka m.in. o swobodę ekspresji, o jego prawo do wolności, lecz przybierało charakter obojętności na jego los. Wielu hippisowskich rodziców bardziej zajętych było ćpaniem i zaspokajaniem własnych egotycznych zachcianek, niż poczuwało się do odpowiedzialności za własne potomstwo.

Czytaj także: Trudne dzieciństwo nie musi oznaczać przegranej

Wspomina o tym Iza Klementowska w książce pt. „Zapach trawy” o życiu dzieci hippisów. Jest to ciekawa, reporterska podróż śladem dzieci kwiatów oraz ich dzieci.  Podróż prawdziwa, bo autorka była i w historycznym dla ruchu Monterrey, gdzie na festiwalu pół wieku temu obudziło się „lato miłości”, i na wyspach Goa, które przez lata funkcjonowały jako wymarzona przystań hippisów.

Oczywiście wspomnienia z dzieciństwa hippisowskich dzieci są różne. Umysł ludzki niejednokrotnie idealizuje „szczenięce lata”, jak o okresie dzieciństwa pisał Melchior Wańkowicz. Dla części dorosłych żyjących w PRL, niezrozumiała jest chociażby dzisiejsza nostalgia ich dzieci do tego okresu, wyrażana m.in. w zaopatrywaniu się w kubki SPOŁEM w różnych kolorach (kiedyś były tylko z niebieską lamówką), w których piło się mleko na przerwie w szkole czy w metalowe tabliczki z napisem „Klient nierozpłaszczony nie zostanie obsłużony”. Dorośli nieszczególnie cenią ten okres, za to wychowywane w PRL dzieci – jak najbardziej. Był to przecież okres ich beztroskiego dzieciństwa! I podobnie część hippisowskich dzieci nie potrafi obiektywnie spojrzeć na swoje szczenięce lata.

Na pytanie „jakie było twoje dzieciństwo?” nie wiedziałem, jak odpowiadać – mówi Jacek, dziecko hipisów z książki „Zapach trawy”. – Dla mnie było to najzupełniej normalne dzieciństwo. Innego nie znałem. Nie miałem też za bardzo porównania. Wydawało mi się, że w niczym się moje dzieciństwo nie różniło od dzieci okolicznych rolników. Może tylko tym, że moi rodzice palili trawę. I słuchali innej muzyki i piosenek, niż te, które proponował festiwal w Opolu. W moim domu nigdy nie zabrzmiała Irena Santor, Zbigniew Wodecki, Alicja Majewska. Za to dużo Janis Japlin i Grateful Dead. I tyle.

Jednakże u większości bohaterów książki Klementowskiej, trudno o nostalgię. Nie ma tu wyidealizowanej wizji hipisowskiego dzieciństwa, raczej dużo goryczy.

Wstrząsająca na przykład jest historia rodzeństwa Carla i Kristiny, którzy po samobójczej śmierci matki hippiski błąkają się po ulicach Nowego Jorku. Nie wiedzą, kto jest ich ojcem (poznają go dopiero później, w więzieniu), czują się samotni i opuszczeni. Gdy zatem pewnego dnia natrafiają na dużą hippisowską grupę w Central Parku, próbują do niej przylgnąć. Chłopiec od razu czuje, że „znalazł swoje stado”, dziewczynka zaś patrzy na to jakby z boku, oceniając w końcu: „wszyscy tak naprawdę szukają tu rodziny”.

Po latach Carl wyzna: Miłość znajdowałem wśród hipisów. Myślę, że nie ja jeden byłem w ruchu, bo po prostu nie mieliśmy kochających rodzin lub byliśmy wybebeszeni z prawdziwych uczuć przez to sztywne, konserwatywne, amerykańskie wychowanie z lat pięćdziesiątych.

Tak naprawdę jednak to nie dzieci hippisów były wybebeszone, ale ich rodzice. Może dlatego właśnie, choć głosili hasła „make love, not war” nie umieli przekazać miłości własnym dzieciom. Dzieci hippisów wychowywała często cała komuna i w myśl afrykańskiego przysłowia „do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska” niektórym nie wyszło to na złe, ale czy można powiedzieć, że wyszło na dobre?

Dziś wiemy, że dzieci do prawidłowego rozwoju potrzebują określonej dawki stabilizacji, rutyny, planowania. Tymczasem hippisowscy rodzice ciągle byli w ruchu. Ich dzieci często nie wiedziały więc, jak będzie wyglądał ich dzień, gdzie będą spać. Ponieważ rzadko hippisowscy rodzice mieli stałą pracę (jeśli w ogóle), bardzo często podstawowe potrzeby dzieci nie były zaspokajane (czyste ubrania, zbilansowane posiłki). Wielu hippie-dorosłych zmagało się też z różnego rodzaju uzależnieniami (alkohol, narkotyki, seks). Mieli problemy z prawem (aresztowania z powodów unikania służby wojskowej czy za branie udziału w nielegalnych wiecach, protestach). Dzieci hipisów często słyszały pytania: „Jesteś pewien, że jesteś dzieckiem swojego ojca?” albo ”Ćpałeś razem z rodzicami?”. A to nie brzmi jak recepta na udane dzieciństwo.

Mimo wszystko Iza Klementowska kończy „Zapach trawy” słowami:

Nie wszystkie hipisowskie dzieci miały trudne dzieciństwo. Są wśród nich ludzie zaangażowani w ekologię i ochronę środowiska, którzy smaku mięsa nie poznali nigdy. Niektórzy, jak Tomek, próbują pomagać innym, korzystając z naturalnych metod. Inni, jak Jacek, wybrali alternatywny, odbiegający od głównego nurtu model życia, który zakłada, że nie będą szkodzić nikomu i niczemu. Są też tacy jak Ania, którzy po okresie buntu przeciwko stylowi życia własnych rodziców dziś są im wdzięczni, że pokazali dzieciom, że można żyć inaczej, niż większość ludzi.

Czytaj także: Jak okazać miłość, czyli o pięciu językach miłości

Wiele z ideałów hipisowskich jak bycie eko, slow life czy zen, stało się dziś częścią zachodniej kultury. Modne obecnie jest wychowywanie dzieci na roślinnej diecie, w duchu „rodzicielstwa bliskości” (opartym na więzi, nie na więzach), posyłanie ich do leśnych przedszkoli, w których całe dnie spędzają na dworze albo nauka w domu poza szkolnym systemem. Wiele osób obecnie wybiera też wolne zawody zamiast etatu, bo nieuwiązanie i pewna niepokora wobec systemu mocno z nimi rezonują.  To wszystko bardzo w stylu hippie. Wygląda na to, że styl ten ma wiele zalet i może służyć wychowaniu dzieci w wartościach, które dają szansę na wzrost człowieka dobrze przystosowanego do życia we współczesnej zachodniej cywilizacji. Nie można tylko zapominać, że wolnościowe ideały nie zwalniają rodzica z odpowiedzialności. Przeciwnie, nakładają na niego obowiązek zapewnienia dziecku bezpieczeństwa i opieki.  A wówczas czy jesteś hippie, czy wyznajesz inną ideologię, wydaje się mieć już drugorzędne znaczenie.

może Ci się spodobać

Dobre duchy z Gostynina

Ilu zwierzętom może pomóc sześć osób? Kilku, kilkunastu? Historia gostynińskiej Fundacji dla Zwierząt Animal G(h)ost (woj. mazowieckie) pokazuje,…
danuta wawiłow rupaki

Danka od Rupaków

Na jej wierszach wychowało się wiele pokoleń Polek i Polaków. Była postacią niezwykłą – utalentowaną i wrażliwą. W…