Jeszcze do niedawna osoby nieprzepadające za rozwrzeszczanym tłumem jeździły w Bieszczady. Od paru lat stały się one modne na tyle, że w większości utraciły swój walor dzikich i odludnych gór, w których na szlaku prędzej spotkać można niedźwiedzia niż człowieka. Pozostały jednak ścieżki, gdzie można poczuć ducha dawnych Bieszczadów – prezentujemy kilka z nich.
Przez wiele lat w Bieszczady przyciągało wszelkiego rodzaju outsiderów i życiowych wykolejeńców. Niektórzy, aby móc zostać tutaj dłużej, zatrudniali się przy wypalaniu węgla drzewnego w tzw. retortach, które także były niegdyś znakiem rozpoznawczym Bieszczadów. Fascynowały ich dzikość natury, odludność miejsca i możliwość podglądania naprawdę dzikich zwierząt.
Pierwsze moje wędrówki po Bieszczadach przypadły na lata 80., co sprawiło, że zakochałem się w tych górach bez reszty. To był wtedy inny świat. Jeden autobus na dobę, sklep czynny w czwartki, w którym chleb jest tylko na zapisy, spanie w baraku na pryczach zbitych z sosnowych dech. No i ta wolność, powietrze, które przewiercało nozdrza, zapach przyrody niespotykany gdzie indziej, odkrywanie każdego dnia czegoś niesamowitego. Zwłaszcza jeśli nie chodziło się po utartych szlakach, ale swoimi ścieżkami.
Część tych ścieżek istnieje do dzisiaj. Nie wszystko w Bieszczadach zostało skomercjalizowane, zabudowane pensjonatami i objęte zakazem wstępu. Pozostały całe enklawy, gdzie ludzie pojawiają się rzadko, a jeśli już to raczej są to prawdziwi eksploratorzy, a nie przypadkowi turyści wjeżdżający samochodem w góry ile się da, a następnie zawracający po zrobieniu sweet foci. Warto zajrzeć właśnie do takich mateczników. I to jak najszybciej, bo miejsc takich ubywa w zastraszającym tempie.
Jednym z najciekawszych jest tzw. worek bieszczadzki, z którego wypływa San. Schowany z dala od głównych dróg, niedostępny inaczej jak piechotą. Dojechać można najdalej do parkingu Bukowiec, kierując się na Muczne i Tarnawę Niżną. Od tego parkingu wiedzie dość długa droga na sam skraj Polski – do leżących na granicy polsko-ukraińskiej źródeł Sanu. To piękna trasa, rzadko wybierana przez zwiedzających Bieszczady. Tymczasem można idąc nią poczuć tego ducha gór i poznać nieco historii.
Może zainteresować Cię: Wolimierz – dobra wspólnota

Tarnawa Niżna jest ostatnią zamieszkaną wsią. Dalej mijamy nieistniejące Sokoliki i docieramy do Bukowca. O tym, że kiedyś były tu domy, świadczą widoczne jeszcze w kilku miejscach zdziczałe drzewa owocowe i przydrożne kapliczki. Obecnie, poza leśniczówką Sokoliki, nikt już tutaj nie mieszka. Rdzenni mieszkańcy zostali stąd wysiedleni w latach 1947–1950 podczas Akcji „Wisła”, polegającej na przymusowym przenoszeniu Ukraińców, Łemków i Bojków na Ziemie Odzyskane.
Za Bukowcem wchodzimy na szlak wiodący do tzw. grobowca hrabiny, czyli miejsca pochówku Klary i Franciszka Stroińskich – dziedziców wsi Sianki. Zachowały się tu dwie płyty nagrobne i miejsce po cerkwi. Sianki zostały przecięte granicą zaraz po wojnie – część została w ZSRR, a część w Polsce. Ta nasza część została wysiedlona i zrównana z ziemią, co nie było trudne, bo w Bieszczadach w tamtych latach niemal wszystkie zabudowania były drewniane. Wystarczyło podłożyć ogień i… po wsi nie zostawało ani śladu.
Szlak prowadzi jednak dalej, do punktu widokowego na leżącą po ukraińskiej stronie część Sianek. Tam życie toczy się swoim rytmem, można nawet zobaczyć pociągi kursujące przez Przełęcz Użocką i zatrzymujące się na stacji w Siankach. Gdy pójdziemy jeszcze kilometr dalej, dotrzemy do miejsca, z którego wypływa San. Leży ono na samej granicy, nieco poniżej Przełęczy Użockiej. Oznaczone jest kamieniem i tablicą, przy których stoją polskie i ukraińskie słupy graniczne.
Kto dojdzie do tego miejsca, a jest to wycieczka na trzy–cztery godziny, może spokojnie uznać, że był w najdalej na południowy wschód wysuniętym koniuszku Polski. To miejsce niezwykłe, bo przez lata PRL było niedostępne. Znajdowały się tutaj tereny do polowań dla dygnitarzy partyjnych i przywódców bratnich krajów, którzy przyjeżdżali z wizytami w ramach umacniania socjalistycznej przyjaźni między narodami. Udostępniono je turystom dopiero w latach 90. XX wieku.
O ile nóg nie schodzimy w drodze do Sianek i źródeł Sanu, to w drodze powrotnej, po odjechaniu z parkingu Bukowiec, warto jeszcze raz stanąć po jakichś trzech kilometrach i przespacerować się po kładkach Torfowiska Tarnawa. Można z nich obejrzeć interesującą roślinność bagienną i sporo niespotykanych w innych rejonach Polski owadów. Miejsce to jest niezwykle dzikie i zaczarowane. Często, szczególnie po deszczu, nad torfami unoszą się mgliste opary. Zdarza się, że słychać też kumkanie żab.
Jeśli jeszcze wystarczy nam sił, a może następnego dnia, warto wybrać się na spacer z Tarnawy Niżnej do Dźwiniacza Górnego. To niezbyt długa przechadzka, dwu–trzykilometrowa. Dźwiniacz był kiedyś wsią tętniącą życiem, leżał w dolinie Sanu. Do dziś nie pozostało po nim nic, ale wzdłuż wyłożonej betonowymi płytami drogi można spotkać kilkanaście urokliwych kapliczek. Są one mocno już zaniedbane, ale wciąż dzielnie opierają się upływowi czasu. Może to ostatnia okazja, by je uwiecznić na zdjęciu?
Tego autora: Zaczarowana brama w zaczarowanej Białowieży