W kulturze zachodniej pomysł, że można zjeść ciastko i mieć ciastko wydaje się absurdem, oznaką nierealnych roszczeń, oczekiwaniem zysków bez ponoszenia żadnych strat. Kultura Wschodu zdaje się mieć na ten temat odmienne zdanie. Nie odrzuca tego, co już na wejściu wydaje się sprzeczne – i może dlatego lepiej radzi sobie z nieprzewidywalnością rzeczywistości.
– artykuł sponsorowany, zawiera linki afiliacyjne –
Rzeczywistość jest zmienna. Nasze życie jest nieprzewidywalne. Jedyne czego na sto procent możemy być w nim pewni to tego, że umrzemy. Dla człowieka cywilizacji Zachodu niemożność kontrolowania rzeczywistości, świadomość mizernego wpływu na jej bieg, poczucie własnej nieistotności w odniesieniu do kosmosu wydają się nie do zniesienia. Chcemy być ważni, chcemy, żeby nasze życie miało znaczenie, a bycie zwyczajnym nas przeraża. Między innymi dlatego tak bardzo oddzielamy się od natury (przecież jesteśmy ważniejsi niż jakaś mrówka, drzewo czy inne istnienie), dlatego tak obsesyjnie dążymy do sukcesu, do racji, do realizacji marzeń, ambicji, zaznaczenia swojej pozycji, dlatego tak bardzo pragniemy, by rzeczywistością stał się napis na naszym nagrobku: „Non omnis moriar”. Myśl o tym, że jednak po naszej śmierci nic po nas nie zostanie, nikt po nas nie zapłacze, że całkowicie rozpłyniemy się w niebycie, a to, co w życiu robiliśmy, wszystkie nasze zmagania, radości i smutki, ekstazy i cierpienie, okażą się kompletnie nieistotne, wzbudza w nas paniczny lęk. By żyć, potrzebujemy sensu. Bez sensu popadamy w depresję. A to jak śmierć za życia – jesteśmy na tym świecie ciałem, ale duch zapada się w czarną otchłań niebytu.
Na co dzień cywilizowany świat pozwala się nam oderwać od nieprzyjemnych myśli o przemijaniu, niepewności, braku kontroli, naszej nieistotności czy o nieuchronnej śmierci. Dzięki temu możemy odsuwać od siebie świadomość tychże i względnie cieszyć się życiem. Nie obcujemy nieustannie ze śmiercią, mamy narzędzia do uśmierzania bólu, do wydłużania życia. Jeśli dodatkowo żyjemy w strefie geograficznej, która rzadko doświadcza katastrof naturalnych, możemy sobie spokojnie śnić sny o potędze, dopóki nie zdarzą się takie sytuacje jak np. pandemia i nie przebiją nam tej iluzorycznej bańki. Albo jakiś wypadek, który brutalnie uświadomi nam naszą kruchość i skończoność.
Jako że ludzie Zachodu kiepsko sobie radzą z tą świadomością, a świadomość ta dopada ich coraz częściej – bo wirus, bo na świecie coraz bardziej niespokojnie, bo kryzys klimatyczny etc. – wielu z nich coraz częściej spogląda na Wschód, z jego filozofią i praktykami.
Na Wschodzie bowiem – zwłaszcza w krajach wyspiarskich, targanych co i raz żywiołami natury – ludzie mają znacznie większą pokorę wobec rzeczywistości. Łapią chwile, żyją bliżej natury, nie starają się tak bardzo wszystkiego wokół siebie kontrolować, a jeśli już to zakres kontroli i własnych wpływów ograniczają do swojej cielesnej skorupy oraz jej zawartości.
Nie mają też tak sztywnego podziału jak my – na zło i dobro, czarne i białe. Mają większą świadomość tego, że nie istnieje ciemność bez światła, a światło bez ciemności. Może też dlatego łatwiej przychodzi im także akceptacja sprzeczności. Gdy my na wejściu je odrzucamy, oni raczej zastanawiają się, czy fakt ich zaistnienia nie jest czasem po coś? Czy rzeczywiście cofnięcie stóp do przodu nie jest aby możliwe? Czy faktycznie nie można zjeść ciastka i mieć ciastko?
Za tym wschodnim sposobem patrzenia na świat podąża m.in. francuski pisarz Emmanuel Carrère. W wydanej w tym roku na polskim rynku, autobiograficznej powieści Joga opisuje on swoje zmagania z rzeczywistością, której sens zdaje się mu mocno rozmywać. U Carrère’a ta nieuchwytność sensu jest ekstremalnie spotęgowana przez chorobę afektywną dwubiegunową, ale to nie przeszkadza w nakreśleniu uniwersalnego przekazu, związanego z psychiczną kondycją ludzi naszej kultury.
Na swojej drodze pisarz spotyka wschodnich guru, mistrzów tai-chi, jogi i dzięki nim mierzy się z iluzjami, jakimi karmił się przez całe życie, a które w żaden sposób nie przybliżyły go do życia bardziej wartościowego, pełniejszego.
To, co odkrywa i co fascynuje go w filozofii Wschodu, to m.in. brak konieczności wyboru między zjedzeniem ciastka a posiadaniem go. Że „nie trzeba poświęcać jednej rzeczy dla drugiej”.
„W nieruchomej pozycji rozpościera się nieskończoność ruchów” – zauważa w trakcie ćwiczeń tai-chi. – „A najbardziej obszerne ruchy emanują z jądra bezruchu. Musimy wchodzić w dół, schodzić do góry, musimy ciągnąć, kiedy pchamy, pchać, gdy ciągniemy, musimy łapać dwie sroki za ogon, być między młotem a kowadłem, musimy pragnąć czegoś i jego przeciwieństwa, musimy zjeść ciastko i mieć ciastko”.
Więcej informacji o tai chi znajdziesz w tekście: Tai chi – sztuka walki, która uzdrawia
Wschodni mistrzowie uczą Carrère’a cofania stóp do przodu. Zamiast bicia rekordów prędkości, do których ludzie Zachodu są tak przyzwyczajeni i lubią je mierzyć, nakłaniają go do bicia rekordów powolności.
„Dojo miało długość dwudziestu metrów. Raz pokonałem je w ciągu godziny. Na drugi dzień próbowałem pobić swój rekord, jeszcze wolniej stawiać stopę za stopą” – opowiada. – „To, co sprawia trudność w takim ćwiczeniu, to nie tyle chodzenie powoli, ile robienie tego BEZ PRZERWY. Bez podskoków, wstrząsów, zakłóceń, rytmu. W sposób ciągły, płynny, nieustający”.
Autor Jogi mierzy się także ze wschodnią praktyką vipassany.
Dla przyzwyczajonego do pędu człowieka Zachodu to nie lada wyzwanie. 10 dni trwania w bezruchu. Bez zewnętrznej plejady bodźców, bez rozmów z ludźmi, bez czytania, pisania, korzystania ze smartfonu, zajadania nudy itp. Jedynie kontakt ze swoim wnętrzem. 10 godzin medytacji dziennie. W ciszy, w jednej pozycji.
Dla człowieka Zachodu takie zanurzenie się w pozornej nicości i bezruchu to koszmar. Jak otwarcie wrót do obłędu. A jednak niektórzy ze śmiałków odważają się zaryzykować ten obłęd, by zyskać dostęp do rzeczywistości, w której cofanie stóp do przodu okazuje się możliwe. Robią to, by – tak jak Carrère – uciec przed neurotycznym piekłem, jakie funduje człowiekowi Zachodu kultura skupiona na ego i wierząca w jego realność. Rzecz w tym, że dla niektórych z nich dróg wyjścia z tego piekła nie ma. Nie pomogą im medytacje czy lata praktykowania rozmaitych wschodnich metod łapania równowagi. Nie będą w stanie porzucić przestrzeni swojego Ja. Będą zawsze chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko.
W Jodze Carrère znakomicie pokazuje tę egotyczną walkę współczesnego człowieka Zachodu. Egocentryzm mu ciąży, wywołuje wyrzuty sumienia, podważa sens jego egzystencji, ale też całkowicie tę egzystencję określa. Gdy Carrère udaje się na warsztaty medytacji, jedzie tam ze świadomością, że robi to ze ściśle egotycznych pobudek.
„To dziwny widok” – opisuje sytuację na warsztatach. – „(…) sto dwadzieścia osób zebranych na dziesięć dni w hangarze, i każdy ma nurkować w głąb siebie, dowiadywać się, kim jest, lepiej wiedzieć, co go porusza. Każdy jest zamknięty we własnych myślach, własnych obsesjach, każdy z nas tkwi we własnych wirach, każdy miota się w swoich zaułkach. Każdy z nas przyjechał tu w nadziei, że coś mu się rozjaśni, że zdoła choć trochę wypełznąć z melasy, że będzie choć trochę mniej nieszczęśliwy”.
Tyle że 30 lat medytacji nie przybliża pisarza do szczęścia i nie wyciąga z melasy. I to dodatkowo pogłębia jego poczucie bezsensu. Chwyta się on wówczas myśli, by rzucić tę wędrówkę w siebie w cholerę i zacząć robić coś „naprawdę” ważnego, np. zanurzyć się w praktyczne działania na rzecz innych, a nie skupiać cały czas na sobie i swoim przeżywaniu. Okazuje się jednak, że nawet gdy takie próby podejmuje, te również kończą się fiaskiem. Bo życie innych Carrère nieustannie odnosi do siebie, przetrawia w kontekście swoich odczuć i przeżyć. A wówczas inni przestają istnieć. Znów jest tylko on i jego odbiór rzeczywistości. A za tym krok w krok podążają stali towarzysze człowieka Zachodu: wyalienowanie, samotność, poczucie oddzielenia od świata.
Człowiek współczesny, którego Carrère ucieleśnia, zdaje się być zrośnięty z ego i skazany na życie w narcystycznym horrorze. Gdziekolwiek spojrzy, w którąkolwiek stronę się uda, jest tylko on sam i jego lustrzane odbicia.
Co ciekawe Carrère’a z tej piekielnej otchłani nie wyciągają ani medytacje, ani wschodnie praktyki, ale serie elektrowstrząsów i tabletki z litu, które serwują mu w szpitalu psychiatrycznym. I to generuje pytanie, czy człowiek Zachodu z wrośniętym w niego na stałe ego, jest w ogóle w stanie skorzystać z doświadczeń człowieka Wschodu, nad którym ego nie ma tak silnego władania?
Być może człowiekowi Zachodu pozostaje więc akceptacja jego ograniczoności. Jeśli nie może wyrwać się z klatki ego, może musi nauczyć się żyć w obrębie ram, jakie ta klatka stwarza. Zamiast usilnie próbować cofnąć stopy do przodu, musi zaakceptować fakt, że jemu się to nie uda. Ego co prawda będzie mu podpowiadać, że może wszystko, że jeśli się odpowiednio przyłoży, da radę, ale jeżeli człowiek Zachodu nie zrozumie natury ego, jeśli nie nauczy się reinterpretować jego podszeptów, będzie nieustannie narażony na rozczarowania i samoniezadowolenie. Gdyż podążanie za podpowiedziami ego to najczęściej gwarancja porażki.
Książkę Emmanuela Carrère „Joga” możecie kupić TUTAJ
I chyba właśnie dlatego książkę Carrère’a rozpoczyna motto z apokryfu „Ewangelii według św. Tomasza Apostoła”, które mówi:
„Gdy pozwolicie powstać tamtemu, co jest w was, wtedy to, co macie uratuje was. Jeśli nie istnieje tamto, co jest w was, wtedy to, czego nie macie w sobie, uśmierci was”.
Tej autorki: I jak tu być uczciwym?