33-letnia artystka Anna Szot projektuje i szyje słodko-straszne maskotki. Są miękkie, miłe w dotyku, do utulenia, choć ich wygląd może odrobinę przerażać. Jej samej pomogły poradzić sobie z nerwicą lękową. To takie pluszaki terapeutyczne.
„Depreseł” cały jest szary, ma wielkie oczy w tym samym kolorze i ostre ząbki, które szczerzy w uśmiechu. Jak ludzie w depresji, którzy przecież też się uśmiechają, choć w środku czują się martwi.
„Mizofobeł” pobłyskuje na zielono i jest nieco psychodeliczny. Jakby zmagał się z mizofobią – zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi na tle lęku przed brudem i zarazkami.
„Borderliner”, niczym stwór poruszający się między skrajnymi biegunami, kontrastuje czernią i bielą. Pasowałby do właściciela z diagnozą borderline personality disorder, czyli z tzw. osobowością z pogranicza.
„Chorobeła” Ania zrobiła dla siebie, w czasie długiej terapii, kiedy walczyła z własną chorobą. Od niego wszystko się zaczęło.
Inwazja lęków
Miała 16 lat, gdy zaczęła cierpieć na zespół lęku napadowego.
– Początki choroby były straszne – opowiada Anna Szot. – Lęki pojawiły się nagle i zupełnie mnie paraliżowały.
Atakowały w różnych sytuacjach i różnie się objawiały. Nagłe i niewytłumaczalne tracenie równowagi. Duszność na granicy bezdechu i poczucie, że za chwilę się udusi. Omdlenia, zawroty głowy. Paniczny strach przed wejściem do tramwaju lub autobusu, przerażenie, gdy na lekcji trzeba było wstać albo podejść do tablicy, silne psychosomatyczne reakcje organizmu w obecności tłumu.
– Pewnego razu w galerii handlowej nagle zupełnie przestałam widzieć – opowiada. – Na szczęście mój chłopak był ze mną, wyprowadził mnie na zewnątrz i uspokoił. Odzyskałam wzrok.
Ile razy słyszała o swojej nerwicy: „Wyolbrzymiasz, szukasz sobie wymówek, robisz teatr. Po prostu chcesz zwrócić na siebie uwagę. Weź się w garść”. Albo: „Jak można się bać takich prostych rzeczy?”.
– Jako nastolatka miałam przez to wszystko ogromnie niskie poczucie własnej wartości i cały czas obwiniałam się, że jestem ciężarem dla rodziny – wspomina Ania. – W dodatku byłam pod niesamowitą presją, bo nie chcąc jeszcze bardziej zawieść rodziców, starałam się mieć najlepsze oceny.
Chociaż nerwica lękowa zaczęła się u niej w okresie liceum, leczeniu poznawczo-behawioralnemu poddała się dopiero na studiach.
– Przeanalizowałam swoje dotychczasowe życie i powoli odkrywałam prawdziwe, głęboko ukryte przyczyny mojej choroby – mówi. – Dowiedziałam się na przykład, że jestem książkowym przykładem osoby z syndromem DDA (dorosłe dziecko alkoholika), choć w moim domu się nie piło. Mama i tata nie zaglądali do kieliszka, lecz z własnych domów wynieśli ciężar takich doświadczeń i nieświadomie mi je przekazali.
Spersonalizować lęk, czyli geneza terapeutycznych pluszaków
Swoje leczenie nazwała terapią małych kroków. Sukcesywnie przełamywała strachy, a zamiast unikać stresujących sytuacji, świadomie w nie wchodziła.
– Lęk przed wsiadaniem do autobusów i tramwajów pokonałam w ten sposób, że podczas jazdy liczyłam wszystkie żółte przedmioty: ubrania ludzi, znaki drogowe, neony. Koncentrowałam się na innych rzeczach niż mój strach. Oczywiście brałam też leki. To one ustabilizowały mnie wewnętrznie, pozwoliły uspokoić organizm, unormować poziom substancji w mózgu – tłumaczy.
Pewnego razu terapeuta zaproponował Ani, żeby narysowała wyobrażenie swojej nerwicy.
– Zobaczyłam ją w swojej głowie jako coś złego, co mnie nagabuje, stresuje, wprawia w zły nastrój. A kiedy z konceptu powstał realny „chorobeł”, zauważyłam, że moje lęki jakby zaczęły się ode mnie oddalać – wspomina.