7 sławnych polskich artystek

18 udostępnień
18
0
0

Polska miała szczęście do artystek, które wyprzedzały swoje epoki – czasem nie miały pojęcia o tym, co dzieje się na Zachodzie, bo żyły za „żelazną kurtyną”, a dziś kiedy patrzymy na ich sztukę – wydaje się być nowoczesna, ale też uniwersalna. Nawet jeśli sztuka nas nie interesuje – te nazwiska warto znać.

Magdalena Abakanowicz (1930–2017)

Rzeźbiarka, autorka tkanin i instalacji, jedna z najlepiej znanych polskich artystek na świecie. Pochodziła z rodziny o korzeniach tatarskich.

Z braku dostępu do kamienia, bo stereotypowo takimi ciężkimi materiałami zajmowali się tylko mężczyźni, zaczęła tworzyć z tego, co było dla niej dostępne – włókien sizalowych, jutowych (po prostu sznura) czy końskich włosów. Jej wielkoformatowe farbowane tkaniny wyewoluowały w reliefy, które później zastąpiły tzw. abakany – materiałowe rzeźby. Z nich konstruowała aranżacje przestrzenne, często w plenerze i właśnie to przyniosło jej międzynarodową sławę – takie instalacje można dziś zobaczyć i na dachu wieżowców w Chicago, i w parku w Waszyngtonie, Kioto czy na Uniwersytecie w Princeton, a za jej prace na aukcjach kolekcjonerzy płacą ośmiocyfrowe kwoty.

Formy te mają zarówno charakter, jak i wygląd naturalny – kojarzą się z postaciami ludzkimi i z czasem stały się symbolem wszelkiego zniewolenia – czy to komunizmu, czy innych totalitaryzmów. Z czasem Abakanowicz zaczęła w tych monumentalnych rzeźbiarskich instalacjach wykorzystywać też drewno, metal i kamień.

Co ciekawe artystka miała w młodości szanse, by zostać słynną sportsmenką. Była trzykrotną medalistką mistrzostw Polski w biegach sztafetowych i dwukrotną brązową medalistką zimowych mistrzostw Polski. Ostatecznie jednak wybrała karierę artystyczną.

Największy zbiór jej dzieł w Europie posiada Muzeum Narodowe we Wrocławiu, które w Pawilonie Czterech Kopuł pokaże wystawę „Abakanowicz. Totalna” (19 grudnia 2021 – 28 sierpnia 2022). Oprócz abakanów, rzeźb, grafik, obrazów będzie można zobaczyć materiały dokumentalne, przedstawiające aktywność rzeźbiarki na przestrzeni kilku dekad w rozmaitych miejscach globu.

Alina Szapocznikow (1926–1973)

Jedna z najoryginalniejszych polskich rzeźbiarek. Jako młoda kobieta doświadczyła okrucieństwa obozów koncentracyjnych i przez wiele lat walczyła z chorobą nowotworową – w 1969 roku wykryto u niej raka piersi. Zmarła przedwcześnie w wieku 47 lat.

Zaczynając od gipsowych odlewów własnego ciała (lata 60.), wypracowała własną formę zmagania się z ciałem. Tak samo jak Abakanowicz, tworzyła z tego, co było jej dostępne – oprócz gipsu patynowego, robiła odlewy z masy plastycznej czy cementu.

„Piersi”, Alina Szapocznikow © Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Najwięcej eksperymentów powstało z żywicy syntetycznej – oryginalne w treści i formie odlewy, np. popielniczki w kształcie ust, lampy przypominające powiększone gałki oczne, maski-półtwarze czy wielkie brzuchy i biusty w różnych konfiguracjach o bladoróżowym czy cielistym kolorze. Kolorowe brzuchy z poliestru w kształcie poduszek miały być nawet wprowadzone do masowej produkcji. W 1968 roku wykonała w marmurze kararyjskim „Wielkie brzuchy” – dwa monumentalne brzuchy ustawione jeden na drugim z dziurką pępka.

Ostatnie lata przed śmiercią artystka spędziła na tworzeniu rzeźb pt. „Nowotwory” i „Fetysze”, w których ciało zostało poddane niemal torturom – zabiegom już nie tyle fragmentaryzującym, jak we wcześniejszej twórczości, ale masakrującym czy wręcz unicestwiającym. Swoje własne chore ciało wykorzystała jako materiał twórczy. W pracy „Pogrzeb Aliny” (1970 r.) jej fotografie, bielizna, strzępy gazy zatopiła w poliestrze ułożone w mazistą kompozycję.

Katarzyna Kobro (1898–1951)

Ta najlepsza polska artystka awangardowa znana jest jako żona Strzemińskiego, głównie za sprawą filmu Andrzeja Wajdy „Powidoki”. Ale powinien powstać o niej samej osobny film – pokazujący jak zmagała się z przemocą ze strony męża, który palił jej rzeźbami z zazdrości. Szczegółowy opis tej toksycznej relacji znajduje się w książce Kobro. Skok w przestrzeń Małgorzaty Czyńskiej. Po burzliwym rozstaniu, Strzemiński dołożył starań, by Kobro nie mogła wykładać rzeźby w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, skazując ją tym samym na życie w nędzy i artystycznym milczeniu. Próbował jej również odebrać prawo do opieki nad córką, nie przyszedł też na jej pogrzeb. Dziś jest uznanym malarzem – jak sam przyznał wielokrotnie, to dzięki Kobro zajął się sztuką.

Kompozycja przestrzenna nr 6, Katarzyna Kobro © Muzeum Sztuki w Łodzi

Artystka studiowała sztukę w czasach rewolucji w Moskwie. Rzeźby uczył ją Władimir Tatlin, a malarstwa – sam Kazimierz Malewicz.

Czytaj także: Marcin Wicha – o skutkach artystycznej rewolucji sprzed 100 lat

Porzuciła jednak konstruktywizm i suprematyzm. Uważała, że rzeźba nie może istnieć bez architektury i architektura nie może istnieć bez rzeźby.

Jej pierwsze prace były utrzymane w duchu kubizmu, ale późniejsze architektoniczne, precyzyjne kompozycje z blachy opierała na obliczeniach matematycznych. „Moja rzeźba” – mówiła – „nie jest tym, czego by chcieli w swych salonach zbankrutowani i spatynowani fabrykanci”. Jej najbardziej znane dzieła to kilka sztuk o tej samej nazwie, ale innym numerze, z czego najbardziej znana jest „Kompozycja przestrzenna” (4) – metal pomalowany na charakterystyczne dla niej kolory. „Rzeźba może być pomysłem na budynek” – mawiała. Władysław Strzemiński na podstawie tej właśnie rzeźby Katarzyny Kobro wymyślił Salę Neoplastyczną w przestrzeni Muzeum Sztuki w Łodzi.

Dzięki Julianowi Przybosiowi i zorganizowanej przez niego wystawie w Paryżu w 1957 roku zyskała uznanie na świecie. Dla hitlerowców jej sztuka była zdegenerowana, a dla stalinowców za bardzo burżuazyjna. Zostało po niej niewiele, ale wszystko, co jest – jest bezcenne dla sztuki nowoczesnej.

Maria Pinińska-Bereś (1931–1999)

Jedna z pionierek sztuki kobiet w Polsce – artystka totalna: rzeźbiarka, autorka obiektów, environments, performance i instalacji.

Skończyła rzeźbę na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowni Xawerego Dunikowskiego. Pierwsze, figuratywne prace powstawały pod wpływem mistrza, ale zdradzały już próby poszukiwania własnego stylu. W rzeźbie „Narodziny” z 1958 roku po raz pierwszy pojawił się kolor różowy, charakterystyczny dla późniejszej twórczości artystki.

„Dama z ptaszkiem” (1960 r.) stawia figurękobiety w centrum sztuki Pinińskiej-Bereś. W latach 60. artystka odeszła od rzeźby statycznej ku formom bardziej abstrakcyjnym. Wyeliminowała z rzeźby ciężar i zerwała z tradycyjnym warsztatem, ale – mimo że zrezygnowała z tradycyjnego warsztatu – nie przestała tworzyć w kategoriach formy rzeźbiarskiej. To przejście ilustrują rzeźby z cyklu „Rotundy” – ciężkie betonowe figury, odwołujące się do architektury romańskiej, ustawione na miękkich podstawach wykonanych z tkaniny. Tak jak u Abakanowicz, będzie to jeden z podstawowych materiałów wykorzystywanych przez artystkę.

„De-Kon-Strukcja Krzywej Wieży”, Maria Pinińska-Bereś © Wikipedia

Mimo że sama artystka dystansowała się wobec sztuki feministycznej, dziś uznaje się ją za jedną z prekursorek i najważniejszych przedstawicielek tego nurtu w Polsce. Ba, krytycy sztuki uważają, że Pinińska wyprzedziła zachodni nurt feministyczny, bo problematyka dotycząca krytycznej analizy ról przypisywanych kobiecie pojawiła się w jej twórczości już na przełomie lat 60. i 70., czyli o kilka lat wcześniej, niż miało to miejsce w sztuce zachodniej. Na pewno wyprzedzała radykalny nurt. Mawiała: „Moje rzeźby były ręcznie szyte, wypychane, modelowane i pokrywane kolorem. Spełniłam postulat, abym sama mogła swoje rzeźby nosić. Przy wcześniejszych pracach odlewanych w betonie musiałam przy transportach zawsze liczyć na męską pomoc”.

Wystarczy tu wspomnieć takie jej prace, jak: „Gorsety” (1967 r.) z masy papierowej, odwołujące się do wizerunku kobiety kreowanego na potrzeby męskiego pożądania, cykl „Psychomebelki” (1969 r.), który jest krytyką społecznych ról kobiety.

W połowie lat 70. artystka skupiła się na konstruowaniu prac z miękkich, obłych i delikatnych form. Używała gąbki obszytej materiałem, pikowanych tkanin, poduszek, których „kobiecą” delikatność podkreślała różowa i biała kolorystyka. Całości dopełniały poetyckie tytuły, stanowiące integralną część rzeźb: „Rejs przez morza i oceany dookoła stołu”, „Gotowalnia Ledy”, „Pomazany Niebem” czy „Przejście przez kołdrę”. Jej surrealistyczne miękkie rzeźby zdecydowanie poszerzyły granice sztuki.

Jej mężem też jest artysta – Jerzy Bereś, a córka Bettina poszła w ślady rodziców. Artystka odeszła nie doczekawszy się żadnej dużej solowej wystawy – zmarła w trakcie jej przygotowywania.

Zofia Rydet (1911–1997)

Jedna z najwybitniejszych postaci fotografii polskiej. Stworzyła wiele cykli fotograficznych i ręcznie robionych fotomontaży ze swoich czarno-białych zdjęć, jak np. „Mały człowiek”, „Czas przemijania” czy „Świat uczuć i wyobraźni”, zanim rozpoczęła swój monumentalny cykl „Zapis socjologiczny”, dziś nazwany fenomenem na skalę światową.

W wieku 67 lat (!) Zofia Rydet przemierzyła Polskę wzdłuż i wszerz, a nawet udała się do Europy i Ameryki, żeby zrealizować kilka tysięcy negatywów, z których powstało około 30 tysięcy zdjęć, zamkniętych w jej najważniejsze dokonanie artystyczne – „Zapis socjologiczny”. Portretowała ludzi w ich własnych domach, tą samą techniką – za pomocą szerokokątnego obiektywu, zazwyczaj z mocnym fleszem, wydobywającym najdrobniejsze detale wnętrza – modele, którymi byli zwykli ludzie, pozowały zawsze na tle ściany, patrząc prosto w obiektyw.

Ewa Zarzycka w projekcie „Nie jestem Zofią Rydet” nawiązuje do słynnego cyklu „Zapis socjologiczny”. A Zofia Rydet nie tylko kibicowała jej podczas wystąpienia, ale też brała udział w performansie! Artystki poznały się i inspirowały nawzajem. W Lublinie, skąd pochodzi Zarzycka, a Rydet miała w Galerii Labirynt swoją dużą wystawę, której montaż trwał ponad tydzień, artystki każdego dnia widywały się w galerii, chodziły  do kawiarni, spacerowały po mieście.

© Muzeum Śląskie

– Każdy dzień przynosił coś nowego – wspomina Zarzycka. – Któregoś dnia pani Zofia odwiedziła mnie w mojej pustej jeszcze prawie zupełnie pracowni. Jednak to innego dnia padły te najważniejsze kwestie. Tuż przed otwarciem wystawy pani Zofia powiedziała mi nagle: „Słuchaj, naprawdę bardzo podobają mi się te twoje wystąpienia mówione. I kiedy tak ciebie słucham, nabieram ochoty, by też coś powiedzieć podczas wernisażu. Jak mi radzisz, powiedzieć coś? Bo chcę, zamierzam, pragnę wypowiedzieć pewne ważne kwestie, ale waham się”.

Na co ja odpowiedziałam: „Pani Zofio, jeżeli serce pani dyktuje, że powinna pani, że bardzo chce coś powiedzieć, to powinna pani, niech pani w ogóle się nie zadręcza wątpliwościami, tylko niech pani mówi”. Na co pani Zofia Rydet odpowiedziała mi: „Bardzo chciałabym coś ważnego powiedzieć, ale mam jeden problem, kiedy mówię o fotografii (a trzeba tu zaznaczyć niezwykle istotną rzecz, że kiedy Zofia Rydet mówiła „fotografia”, znaczyło to coś bardzo ważnego – sztuka! A Jej miłość do fotografii, do sztuki była ogromna!), to łzy lecą mi z oczu, a głos więźnie mi w gardle i wtedy nie będę mogła dalej mówić i na przykład urwę w pół zdania”. Na co ja odpowiedziałam: „Pani Zofio, jeżeli taka artystka jak pani urwie swą wypowiedź w połowie zdania, to wszyscy pomyślą, że tak miało być!”. I wtedy pani Zofia odpowiedziała:  „Może i tak, może coś w tym jest, bo jak miałam wystawę w Nowym Jorku…” i opowiedziała mi wspaniałą historię o tym, jak otwierała swoją wystawę w kapciach, bo zapomniała w gorączce przedwernisażowej założyć buty. I jak wszyscy myśleli, że tak właśnie miało być, tym bardziej że nie były to jakieś banalne kapcie, tylko piękne, czarne aksamitne pantofle na lekkim słupku!

Olga Boznańska (1865–1940)

Niewątpliwie najwybitniejsza polska malarka okresu Młodej Polski i dzięki reprodukcji „Imienin Babuni” czy „Dziewczynki z chryzantemami”, wiszących w szkołach, a także jej biografii napisanej przez Angelikę Kuźniak – najbardziej znana.

Nie ukończyła Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, bo tamta nie przyjmowała kobiet, ale kształciła się na prywatnych kursach u wielu sław, tam malowała i następnie szefowała Szkole Malarskiej. W 1898 roku zamieszkała na stałe w Paryżu, gdzie w tym samym roku udało jej się zorganizować własną solową wystawę.

„W oranżerii”, Olga Boznańska

Malowała w duchu realizmu i impresjonizmu. Była najbardziej utytułowaną malarką tamtych czasów – otrzymała m.in. złoty medal na międzynarodowej wystawie w Monachium (1905 r.), Francuską Legię Honorową (1912 r.), Grand Prix na Wystawie Expo w Paryżu (1939 r.) i order Polonia Restituta (1938 r.).

Od debiutu w 1886 roku wystawiała ciągle zarówno w Europie, jak i na świecie. Do najbardziej znanych dzieł okresu monachijskiego zalicza się „Portret chłopca w gimnazjalnym mundurku” (1890 r.) i „W oranżerii” (1890 r.). Była doskonałą portrecistką („Maria Morzycka”, „Portret Henryka Sienkiewicza”, „Portret Feliksa Jasieńskiego” czy „Japonka”). Współczesne odczytanie jej prac w kontekście feminizmu pozwala dostrzec, że artystka w ogóle nie malowała aktów, ba, niemal zawsze jej postacie spowija materia. Wyjątkiem jest oczywiście pod wieloma względami wyjątkowy obraz „W oranżerii”, który jest obrazem dojrzewania.

Anna Bilińska-Bohdanowiczowa (1854 – 1893)

Mniej znana postać z kręgu École de Paris, ale dzięki niedawnej wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie można było się dowiedzieć, że była pierwszą polską artystką, która osiągnęła międzynarodową sławę.

Więcej o artystce przeczytasz w artykule „Anna Bilińska – portret w drodze”

Pobierała artystyczną naukę w paryskiej Académie Julian, a wcześniej uczyła się rysunku u znanego ilustratora Michała Elwiro Andriolli i pobierała nauki w prywatnej pracowni Wojciecha Gersona, jednocześnie ucząc się też w szkole muzycznej. Szybko zaczęła także wystawiać, a nawet sprzedawać swoje prace.

Choć kształcenie różnorodnych talentów było typowym elementem edukacji panien z dobrych domów, to dziewczęta – nawet najzdolniejsze – na ogół szybko zmuszane były do porzucenia artystycznych zainteresowań na rzecz obowiązków żony i matki. W przypadku Bilińskiej było zupełnie inaczej – jej rodzicom najwyraźniej zależało na wykształceniu wszystkich dzieci, nie tylko synów.

Anna Bilinska-Bohdanowiczowa 1887 autoportret
Anna Bilinska-Bohdanowiczowa, 1887, autoportret

Po ojcu odziedziczyła zdolności artystyczne, rysowała i malowała w duchu akademizmu. Jej ulubionym tematem był portret, preferowała technikę pastelu i malarstwo olejne. Siebie uświetniła na licznych autoportretach. Do najwybitniejszych jej prac należą: „Studium kobiety” (dawniej „Murzynka)” z 1884 roku, „Portret własny” z 1887 roku czy o rok młodszy obraz „Kobieta w kimonie z japońską parasolką”.

Jej życie było typowe dla artystów w XIX wieku – musiała pokonać niezliczone problemy materialne i osobiste na drodze do zawodowego sukcesu, a przez to że była kobietą, doświadczyła ograniczeń, jakich w tamtych czasach doświadczały kobiety w ramach instytucji sztuki i kształcenia artystycznego oraz ze względu na normy i oczekiwania społeczne. Wydana niedawno pozycja Polki na Montparnassie Sylwii Ziętek opowiada niezwykłe historie narodzin sukcesu Olgi Boznańskiej i Anny Bilińskiej, których historia ma wiele stycznych punktów.

Tej autorki: Michał Rusinek: Seksizm jest dziaderski

może Ci się spodobać

Góry nagradzają przygotowanych

W dzikich górskich przestrzeniach można odnaleźć kojące widoki i świadomość, że potrafimy być niezależni od cywilizacyjnych udogodnień. Jednak…

Goniące myśli

Wielu z nas zna to uczucie. Kiedy myśli i pomysły nabierają tempa, za którym nie sposób nadążyć. Gdy…