Wyobraźmy sobie takie życie, w którym potrzebujemy piętnastu (lub mniej) minut, by na piechotę lub w ostateczności rowerem dotrzeć do wszystkiego, co na co dzień niezbędne.
Praca, szkoła, przedszkole, sklep, przychodnia, biblioteka, klub sportowy…
Ile dodatkowego czasu i zaoszczędzonych pieniędzy pojawiłoby się w naszym życiu, gdyby te dobra były na wyciągnięcie ręki, niemal w zasięgu wzroku?
Rok temu taką wizję roztoczyła w swojej zwycięskiej kampanii reelekcyjnej Anne Hidalgo, burmistrz Paryża. Podobne pomysły padły z ust byłego sekretarza ds. polityki urbanistycznej Shauna Donovana – jako część programu, z jakim kandydował w tym roku na miejsce burmistrza Nowego Jorku.
Ich model „15-minutowych miast” zakładał następujące korzyści:
- minimalizowanie konieczności transportu towarów i osób;
- mniejszy ślad węglowy;
- mniej zanieczyszczeń, także dźwiękiem i światłem;
- prozdrowotny efekt uboczny jako wynik częstych spacerów czy jazdy na rowerze;
- polepszenie jakości życia, podniesienie zadowolenia, zmniejszenie anonimowości i poczucia osamotnienia charakterystycznych dla dużych miast, poprzez szybki dostęp do podstawowych usług czy sklepów;
- zwiększone zapotrzebowanie na „lokalność”, promujące rozwój sąsiedzkich inicjatyw, a co za tym idzie różnorodność tych inicjatyw i zacieśnianie więzów społecznych;
- więcej czasu dla rodziny, dzieci, przyjaciół.
W ankiecie przeprowadzonej w ostatnim roku wśród paryżan okazało się, że zdecydowana większość z nich gotowa była zaakceptować obniżkę pensji w zamian za skrócenie lub brak dojazdu do pracy. W Wielkiej Brytanii statystyczny zatrudniony wydaje 130 funtów miesięcznie po to, by spędzić statystyczne półtorej godziny na dojazdach. Przeniesienie pracy bliżej było do niedawna najtrudniejszym do spełnienia postulatem w modelu 15-minutowych miast. Oczywiście do czasu pandemii, która nagle zatrzymała ludzi w ich mieszkaniach, blokach i dzielnicach. Masowe przejście na pracę zdalną oraz stan zamknięcia otworzyły nowe opcje, a także przekierowały uwagę mieszkańców miast na ich najbliższą okolicę. Ze zdumieniem odkrywali małe sklepy, kawiarnie, restauracje. Ciekawych sąsiadów, rzemieślników, niedostrzegane wcześniej usługi czy ofertę kulturalną. Mniej znaną, obywającą się bez reklamy w sieci czy innych mediach, nie mniej jednak ciekawą i co ważne bliską oraz niedrogą.
Dom pod miastem to nie rozwiązanie
Do niedawna w dużych miastach europejskich i oczywiście amerykańskich „wabiono” ludzi na przedmieścia (tzw. suburbs), obiecując dom z ogródkiem i kontakt z przyrodą. Raczej przemilczano przy tym kwestie długiego dojazdu do pracy, której przecież na przedmieściach nie było. W USA częściową przyczynę rozrostu tzw. suburbs były koncerny samochodowe, umiejętnie zaszczepiające w reklamach wizję idyllicznego domku pod lasem, oczywiście tańszego od mieszkania w mieście. O tym, że zamieszkanie w takim domku okupione będzie dłuższymi dojazdami, a z czasem coraz wyższym kredytem już nie wspominano. Natomiast w Wielkiej Brytanii popularny był przekaz „Weź pociąg, możesz czytać, jadąc do pracy. I ciesz się, że ją w ogóle masz. Świat należy do tych, którzy rano wstają”.

Koncept 15-minutowych miast proponuje coś innego. Taką organizację miast, aby wszystko, co najbardziej potrzebne – w tym także praca – było jak najbliżej miejsca zamieszkania.
Chcąc w ten sposób organizować miasta, zaczęto przyglądać się już istniejącym powierzchniom budynków. Okazało się, że w wielu miastach te największe – najczęściej biurowce (należące do firm ubezpieczeniowych, banków, a nawet szkół czy uczelni) przez sporą część czasu stoją puste. W niektórych przypadkach ten pusty okres wynosi prawie 60, a nawet 70 procent!
Pomyślano, że to stwarza okazję do umieszczenia w nich krótkookresowych działalności, jak np. kursy, treningi czy spotkania kulturalne. Nocą mogłyby się w nich odbywać dyskoteki, działać kluby, a za dnia przekształcałyby się w biura co-working. Dzięki temu ukróciłoby się marnowanie przestrzeni i konieczność przemieszczania się po usługi, które mogą być bliżej.
Jak będziemy projektować po pandemii? – odpowiedź znajdziesz w tekście: Architektura po pandemii – nowe trendy
Miasta na nowo
Jednym z pomysłodawców i propagatorów smart cities czy miast 15-minutowych jest pochodzący z Kolumbii francuski profesor Carlos Moreno, uhonorowany niedawno prestiżową nagrodą Fundacji Henrika Frode Obela dla projektów architektonicznych uwzględniających wspólne dobro i rozwój społeczny. Po raz trzeci w historii tej nagrody zwyciężyła koncepcja architektoniczna, odpowiadająca na potrzebę tworzenia przyjaznej i zrównoważonej przyszłości miast.
Projekt Moreno uwzględnia wyzwania zmian klimatycznych, oddaje miasto w ręce „zielonych” inicjatyw, pojawiających się na poziomie sąsiedztw czy dzielnic miast, oferuje rozwiązania służące redukowaniu podróży i rozprzestrzenianiu się wielkich miast.
Sam model nie jest nowy. W 1920 roku amerykański planista Clarence Perry tworzył koncepty żyjących segmentów sąsiedzkich, zanim jego wizje zniszczył boom motoryzacyjny i niekontrolowany rozrost miast.
W Kopenhadze wyłączono ruch samochodowy z centrum miasta już w 1962 roku, a w latach 80. XX wieku przez Stany Zjednoczone przetoczył się ruch „nowego urbanizmu”, promujący miasta lub ich części, które dawałoby się przejść wyłącznie na piechotę.
Dziś w modelu 15-minutowych miast – w przeciwieństwie do projektów z przeszłości – chodzi głównie o klimat. Burmistrz Paryża Anne Hidalgo dąży do stworzenia miasta sąsiedztw albo miasta bliskości. I nie chodzi tylko o odległość od sklepu czy szkoły, lecz także o dystans międzyludzki. W swojej kampanii elekcyjnej Hidalgo wspominała o konieczności odtworzenia więzi socjalnych, zbudowania nowego stylu miejskiego życia. Nowego do tego stopnia, że nawet zapewniającego miejsce do nicnierobienia, tylko po prostu do bycia ze sobą. I nie poprzestała na obietnicach.

Jej zasługą są m.in. takie zmiany w Paryżu jak: zakaz używania wysokoemisyjnych pojazdów w mieście, przekazanie nadbrzeży Sekwany pieszym i rowerzystom, tworzenie zielonych miniogrodów w tkance miasta (przykładowo ponad 40 paryskich szkół przekształciło swoje posesje w zielone oazy). Od czasu pandemii powstało też 50 km ścieżek rowerowych i nastąpiła renowacja terenu wokół Bastylii. Miliony euro wydano na cele inne niż zabudowa biurowa czy mieszkaniowa. Cel inny niż zysk czy wydajność. A pani burmistrz domaga się około miliarda euro rocznie na dalszy ciąg prowadzonych zmian. Na przykład wydatek na budżet solidarnościowy w tym mieście w 2019 roku wyniósł 2,27 miliarda euro. Na samo rozszerzenie ścieżek rowerowych przeznaczono 250 milionów euro. To jednak jest projekt kilkuletni.
Podobne inicjatywy podejmują: Madryt, Ottawa, Mediolan, Seattle, Sztokholm czy Sydney.
Ruch „40 miast”, który w międzyczasie połączył włodarzy 97 aglomeracji świata, skupia wysiłki na budowie miast niskoemisyjnych, przyjaznych ludziom. Przede wszystkim tworzących silne i odporne na przyszłe zmiany oraz wstrząsy skupiska ludzkie. Wymieniane jest przy tym zdrowie psychiczne milionów ludzi zamieszkujących wielomilionowe miasta. Trzeba pamiętać, że już 56 procent ludności świata żyje w miastach, a prognozy mówią o dwóch trzecich populacji, czyli 7 miliardach do 2050 roku.
Warto przeczytać: Czy w Bieszczadach można jeszcze wypocząć?
Wyzwania nowego modelu
Piętnastominutowy model to również niebezpieczeństwa. Podziały majątkowe występujące na poziomie dzielnic, krótko mówiąc problem redystrybucji bogactwa. Bo nikt przecież nie chce zamknięcia w „piętnastominutowych” okręgach tzw. złych dzielnic czy wręcz gett, z kiepskimi szkołami czy marnym dostępem do opieki zdrowotnej.
Brytyjski think tank Centre for Cities ostrzega, że wewnętrzne „zamrożenie” płynności dużych miast może ograniczać kreatywność. W gęsto zaludnionych miastach, jak Paryż, wystarczą nawet „15-minutowe” okręgi, by zintegrować ludzi, ale nie wszędzie tak jest. Przykładem są chociażby rozległy Londyn czy Nowy Jork.
Carlos Moreno uważa, iż kluczem do rozwiązania tego problemu jest budżet partycypacyjny, pozwalający mieszkańcom miast na decydowanie o coraz większej porcji wspólnych pieniędzy. Jak mówi, pandemia zmusiła nas do przestawienia zwrotnic naszego myślenia – od tego jak inaczej konsumować do tego jak inaczej żyć. I ten proces postępuje.
To nie magiczna reguła, ale koncept pozwalający stopniowo znosić podziały wewnątrz miast. Podziały na dzielnice lepsze i gorsze, przestrzeń zajętą przez jedną firmę czy samochody (66 procent publicznej przestrzeni Paryża to po prostu asfalt dla samochodów!). To nie jest zdrowy układ.
Musimy (mówi Moreno) dążyć do zapewnienia w tym 15-minutowym umownym okręgu możliwości realizacji sześciu podstawowych społecznych funkcji: życia, pracowania, zaopatrzenia, opieki, nauki oraz odpoczynku. Potrzebna jest samowystarczalność. Mając to wszystko blisko domu będziemy szczęśliwszymi ludźmi, zapewnia.
Może zatem warto obrać proponowany przez niego kurs?
Ostatnie stulecie spędziliśmy na oddzielaniu dzielnic mieszkalnych od biznesowych, zabiliśmy małe sklepy kosztem wielkich centrów handlowych, a rozrywkę zapakowaliśmy do gigantycznych multipleksów.
Czas na powrót do miejskiej wsi. Gdzie każdy będzie czuł się w domu.
Warto przeczytać: Görlitz – niezwykłe miasto, które warto odwiedzić